Klamka zapadła. Zgodziłam się wykonać plan Leda. Nie było odwrotu. Pozostawało zmierzyć się z konsekwencjami tej decyzji niezależnie od tego, jak skończy się moja historia.
Ale zaraz! Przecież mogłam się rozmyślić. Mogłam do wieczora zmienić zdanie jeszcze tysiąc razy. Mogłam - na przekór sobie, Ledowi - mogłam właściwie wszystko. Dlaczego więc wiedziałam , że postąpię zgodnie z planem? No właśnie, dlaczego?
Bo to dzięki Ledowi wyrwałam się z bezczynności.Poza tym naraził się na niebezpieczeństwo szukając mnie na tym przyjęciu.
Jego pomysł przedstawiał się następująco: sklonuje mnie cztery razy, a kiedy będę uciekać klony zostaną przynętą dla policji. Kiedy to usłyszałam zaniemówiłam. Co prawda wiedziałam już wcześniej, że zajmował się klonowaniem, ale nie na taką skalę: zwykle mnożył wodę, kamienie, kwiaty i drzewa, a czasem nawet wiewiórki. Nigdy człowieka - i nigdy cztery na raz.
Zadałam mu kilka pytań. Powiedział, że im więcej kopii tym lepiej - w końcu któraś może nie wyjść. Że trzeba coś zmienić w genach, żeby klony były posłuszne, ale nie za bardzo, bo przestaną mnie przypominać. Że wyśle za mną jednego - policja powinna skupić się na podróbce, a ja zyskam dodatkowy czas.
Jednak nigdy nie wpadłby na ten pomysł, gdybym mu nie wyjawiła, na czym polegał problem.
Byłam czarodziejką. Byłam napiętnowana. Ktoś zapytałby: "Ornatt, czym się tak zamartwiasz? Przecież masz na usługach potężne moce? Wielu magów uciekło... więc czemu nie ty?"
Fajnie. Ale te "potężne moce" wcale nie były tak potężne. Inni czarodzieje unosili się w powietrzu lub stawali się niewidzialni. A ja? Potrafiłam sprawdzić, czy ktoś, kogo widzę ma w sobie magię. I tyle.
Rzadko używałam zdolności. Zwłaszcza ostatnio następowały skutki uboczne. To znaczyło, że nadchodził szczyt.
Kiedy półtora roku temu opowiedziałam mu o tym wszystkim, myślałam, że przestanie się bać i wyda mnie policji. Na szczęście nie. Zamiast tego zaczął interesować się moim życiem. Pogodził się z tym, że już zawsze będzie dochowywał sekretu. Postanowił więc - uwaga - że zostaniemy przyjaciółmi. Miało to dobre i złe strony. Co prawda, mogłam monitorować go (sprawdzać czy nie robi czegoś głupiego) przez cały czas. Ale wnioskując z poprzedniego zdania miałam powody, by podejrzewać, że robi coś głupiego. Bo Led był głupi, mimo specjalistycznej wiedzy o klonowaniu. Bezdennie głupi i bezdennie dobry. Nie potrafiłam z nim wytrzymać.
Pisarska Twórczość Wstęgi Deszczu
Blog z opowiadaniami fantasy
sobota, 19 marca 2016
sobota, 13 lutego 2016
"Pięć do odstrzału" Rozdział 1
Podobno kiedyś, bardzo dawno temu czarodzieje cieszyli się szacunkiem w Złotym Mieście. Co noc dzielili się mocą z innymi, wystrzeliwali w powietrze słupy ognia i wody, zachwycali grą świateł i tańczyli w powietrzu, a widzowie klaskali.
Później, nie wiadomo skąd pojawił się człowiek, który kazał zabić wszystkich czarodziejów, a ludzie posłuchali go. Większość wtedy zginęła, a pozostali ukrywali się w Złotym Mieście. Szło im to dość dobrze, skoro ja, czarodziejka i córka czarodziejki żyłam, przynajmniej na razie.
Teraz czekałam na śmierć: za kilka dni nastąpi szczyt, a wtedy policja dowie się, kim jestem.
Szczyt to okres w życiu czarodzieja w którym zdolności magiczne gwałtownie rosną. Władca miał wykrywacze magii, słabe, ale lokalizacja czarodzieja w stanie szczytu nie była dla nich tajemnicą.
Powinnam uciec dwa lata temu, kiedy część muru okalająca Złote Miasto rozpadła się. Ale zwlekałam. Przez dwa lata, niby to przekazując wiadomości i zajmując się ważnymi sprawami nie mogłam zdobyć się na ucieczkę. Myślałam kiedyś, że miałam ważny powód, skoro podświadomość powstrzymywała mnie przed tym. Chyba stało się tak ze względu na Leda. Zawsze miałam do niego słabość, mimo, że się mnie bał.
Miałam za swoje. Trzeba go było zostawić, samego czy nie. Poradziłby sobie, a nawet jeśli, czemu miałoby mnie to obchodzić. On mnie nie lubił: nie wydałby mnie, ale gdybym została złapana przyglądałby się z uśmiechem.
Siedziałam na łóżku patrząc na zasłonięte okno i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Gdy spojrzałam na zegarek usłyszałam wołanie.
- Ornatt? Ornatt, jesteś tam?
To był Led. Na pewno Led. Trzeba mu otworzyć. Westchnęłam. Ciężko jest z ludźmi, którzy boją się otwierania drzwi. Już miałam wstać, ale nagle zmieniłam zdanie. Jeśli mu zależało, żeby mnie spotkać, niech sam wejdzie.
- Gdzie ty byłaś?! Wiesz w ogóle, w jakim jesteś niebezpieczeństwie, co ci się może stać?
- Nie becz. Ostatecznie to nie ty umrzesz.
- Ale ja... Ale ty... Wszyscy będą tego żałować!
- Bezsensowny argument. Ale nadaje się na pogrzeb - dodałam, żeby go udobruchać. - Tak, wiem. Bardzo ci przykro i tak dalej, chyba jednak powinieneś już iść. Krążył dookoła pokoju z zaciśniętymi pięściami. W końcu stanął przede mną. Nie patrzyłam na niego, ponieważ wiedziałam, że jego twarz przedstawiała głęboki smutek, a ja miałam już dość głębokiego smutku. Sądziłam, że będzie opowiadał o żalu nade mną lub rozklei się już totalnie. Zamiast tego powiedział:
- Mam tego dosyć. Nie będę już dłużej na to pozwalać. Chcę ci na prawdę pomóc. A ty... ty chyba uważasz mnie za swojego wroga!
Uśmiechnęłam się.
- Chyba masz dość krótką pamięć. Nie wiesz, w co się pakujesz, ale skoro chcesz mi pomóc...
Wyjaśnił mi swój plan, a ja zastanowiłam się przez chwilę. I, po chwili namysłu zgodziłam się.
Później, nie wiadomo skąd pojawił się człowiek, który kazał zabić wszystkich czarodziejów, a ludzie posłuchali go. Większość wtedy zginęła, a pozostali ukrywali się w Złotym Mieście. Szło im to dość dobrze, skoro ja, czarodziejka i córka czarodziejki żyłam, przynajmniej na razie.
Teraz czekałam na śmierć: za kilka dni nastąpi szczyt, a wtedy policja dowie się, kim jestem.
Szczyt to okres w życiu czarodzieja w którym zdolności magiczne gwałtownie rosną. Władca miał wykrywacze magii, słabe, ale lokalizacja czarodzieja w stanie szczytu nie była dla nich tajemnicą.
Powinnam uciec dwa lata temu, kiedy część muru okalająca Złote Miasto rozpadła się. Ale zwlekałam. Przez dwa lata, niby to przekazując wiadomości i zajmując się ważnymi sprawami nie mogłam zdobyć się na ucieczkę. Myślałam kiedyś, że miałam ważny powód, skoro podświadomość powstrzymywała mnie przed tym. Chyba stało się tak ze względu na Leda. Zawsze miałam do niego słabość, mimo, że się mnie bał.
Miałam za swoje. Trzeba go było zostawić, samego czy nie. Poradziłby sobie, a nawet jeśli, czemu miałoby mnie to obchodzić. On mnie nie lubił: nie wydałby mnie, ale gdybym została złapana przyglądałby się z uśmiechem.
Siedziałam na łóżku patrząc na zasłonięte okno i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Gdy spojrzałam na zegarek usłyszałam wołanie.
- Ornatt? Ornatt, jesteś tam?
To był Led. Na pewno Led. Trzeba mu otworzyć. Westchnęłam. Ciężko jest z ludźmi, którzy boją się otwierania drzwi. Już miałam wstać, ale nagle zmieniłam zdanie. Jeśli mu zależało, żeby mnie spotkać, niech sam wejdzie.
- Gdzie ty byłaś?! Wiesz w ogóle, w jakim jesteś niebezpieczeństwie, co ci się może stać?
- Nie becz. Ostatecznie to nie ty umrzesz.
- Ale ja... Ale ty... Wszyscy będą tego żałować!
- Bezsensowny argument. Ale nadaje się na pogrzeb - dodałam, żeby go udobruchać. - Tak, wiem. Bardzo ci przykro i tak dalej, chyba jednak powinieneś już iść. Krążył dookoła pokoju z zaciśniętymi pięściami. W końcu stanął przede mną. Nie patrzyłam na niego, ponieważ wiedziałam, że jego twarz przedstawiała głęboki smutek, a ja miałam już dość głębokiego smutku. Sądziłam, że będzie opowiadał o żalu nade mną lub rozklei się już totalnie. Zamiast tego powiedział:
- Mam tego dosyć. Nie będę już dłużej na to pozwalać. Chcę ci na prawdę pomóc. A ty... ty chyba uważasz mnie za swojego wroga!
Uśmiechnęłam się.
- Chyba masz dość krótką pamięć. Nie wiesz, w co się pakujesz, ale skoro chcesz mi pomóc...
Wyjaśnił mi swój plan, a ja zastanowiłam się przez chwilę. I, po chwili namysłu zgodziłam się.
wtorek, 26 stycznia 2016
"Pięć do odstrzału" Led
Kiedy tak stałem przed bramą Pałacu Marlekina zdałem sobie sprawę, że od tego co zrobię zależy jej życie. Chociaż nie miałem w sobie ani krzty odwagi musiałem tam wejść i powiedzieć jej kilka słów, które znała na pamięć pewnie jeszcze przed urodzeniem.
Brzmiało to bardzo zachęcająco i czyniło ze mnie kogoś w rodzaju bohatera.
Czasami chciałbym jej w ogóle nie znać. Niestety wiedziałem, że była za tą bramą, w sektorze 3, na wystawie kamieni szlachetnych i krążyła pomiędzy salami 13, 14 a 15 udając, że świetnie się bawi.
Bałem się wejść tam tak samo jak bałem się pająków, ciemności, węży, ciasnych przestrzeni i otwierania drzwi.We mnie ścierały się dwie siły: pierwsza rwała się na przód, ale druga zatrzymywała ją. Druga była silniejsza. Strach zawsze jest silniejszy.
Jak głupio musiałem wyglądać z boku; stojąc tak, robiąc krok w przód i cofając się.
To musiało wyglądać nie tylko dziwnie, ale i podejrzanie.
Na tę jedną myśl troska o nią została wsparta obawą złapania przez policję. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie stałby tak jak ja przed drzwiami. Wszyscy kochali przyjęcia u Marlekina.
Szybko wszedłem do środka. Z gorąca zrobiło mi się słabo. Wystawa kamieni szlachetnych mieściła się na siódmym piętrze. Na samą myśl o wchodzeniu po schodach zmęczyłem się, a zarazem rozeźliłem: czy muszę ją ratować w takich warunkach? Na przyjęciu na które mnie nie zaproszono? Kiedy nie byłem nawet odpowiednio ubrany?
Promieniałem z dumy (całe szczęście Ornatt nie widziała moich myśli).
Zatrzymałem się przed salą 13. Miałem przeczucie, że tam będzie. Oczyma wyobraźni widziałem już siebie wypowiadającego ważne słowa i ją, szczęśliwą i dożywającą w spokoju wieku stu lat.
Nie było jej w żadnej z tych trzech sal.
Duma, przeczucia i wyobraźnia pękły jak bańka mydlana.,
Co robić? A jeżeli Ornatt siedziała w kawiarence? Albo w zupełnie innym sektorze?
Już miałem biec i szukać jej, gdy zobaczyłem przed sobą elektroniczną listę gości (dzięki temu udogodnieniu każdy (ja też) mógł się dowiedzieć, gdzie są jego znajomi). Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Mógłbym już pół godziny temu wrócić do domu.
Z wypiekami na twarzy śledziłem listę. Znalazłem wreszcie jej imię, a obok wypisaną drukowanymi literami notatkę: nieobecna.
Brzmiało to bardzo zachęcająco i czyniło ze mnie kogoś w rodzaju bohatera.
Czasami chciałbym jej w ogóle nie znać. Niestety wiedziałem, że była za tą bramą, w sektorze 3, na wystawie kamieni szlachetnych i krążyła pomiędzy salami 13, 14 a 15 udając, że świetnie się bawi.
Bałem się wejść tam tak samo jak bałem się pająków, ciemności, węży, ciasnych przestrzeni i otwierania drzwi.We mnie ścierały się dwie siły: pierwsza rwała się na przód, ale druga zatrzymywała ją. Druga była silniejsza. Strach zawsze jest silniejszy.
Jak głupio musiałem wyglądać z boku; stojąc tak, robiąc krok w przód i cofając się.
To musiało wyglądać nie tylko dziwnie, ale i podejrzanie.
Na tę jedną myśl troska o nią została wsparta obawą złapania przez policję. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie stałby tak jak ja przed drzwiami. Wszyscy kochali przyjęcia u Marlekina.
Szybko wszedłem do środka. Z gorąca zrobiło mi się słabo. Wystawa kamieni szlachetnych mieściła się na siódmym piętrze. Na samą myśl o wchodzeniu po schodach zmęczyłem się, a zarazem rozeźliłem: czy muszę ją ratować w takich warunkach? Na przyjęciu na które mnie nie zaproszono? Kiedy nie byłem nawet odpowiednio ubrany?
Promieniałem z dumy (całe szczęście Ornatt nie widziała moich myśli).
Zatrzymałem się przed salą 13. Miałem przeczucie, że tam będzie. Oczyma wyobraźni widziałem już siebie wypowiadającego ważne słowa i ją, szczęśliwą i dożywającą w spokoju wieku stu lat.
Nie było jej w żadnej z tych trzech sal.
Duma, przeczucia i wyobraźnia pękły jak bańka mydlana.,
Co robić? A jeżeli Ornatt siedziała w kawiarence? Albo w zupełnie innym sektorze?
Już miałem biec i szukać jej, gdy zobaczyłem przed sobą elektroniczną listę gości (dzięki temu udogodnieniu każdy (ja też) mógł się dowiedzieć, gdzie są jego znajomi). Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Mógłbym już pół godziny temu wrócić do domu.
Z wypiekami na twarzy śledziłem listę. Znalazłem wreszcie jej imię, a obok wypisaną drukowanymi literami notatkę: nieobecna.
poniedziałek, 27 lipca 2015
Mam coś do powiedzenia.
To jest bardzo ważne.
Przestaję pisać Zaprzysiężonych. Co do Czterech jeszcze się nie zdecydowałam. Koniec komunikatu.
Przestaję pisać Zaprzysiężonych. Co do Czterech jeszcze się nie zdecydowałam. Koniec komunikatu.
wtorek, 30 czerwca 2015
"Zaprzysiężeni" Rozdział 4
Azalia stała w szlafroku na balkonie. Dochodziła dziewiąta. W głowie mieszały się różne myśli, jakby dodała za dużo przypraw do zupy i spojrzała do garnka. W środku pływała dziwna ciecz, a ona zapomniała, jak zrobiła coś takiego. Mieszkała z siostrą od dawna (żadna z nich nie wyszła za mąż), ale dopiero teraz zobaczyła, jak mało o niej wie. Dlaczego uciekła? Narobiła hałasu w nocy, pokój wyglądał, jakby ktoś ją napadł, wyszła, a potem wróciła do pokoju i wrzeszczała na jej widok. Nie wróciła rano. Gdzie jej szukać? Przestraszyła się czegoś i wybiegła. Czego? Jaką tajemnicę skrywała? Przyjaciele? Praca? Pewnie. Czemu nie. Wcześnie opuściła rodzinny dom. Wtedy jeszcze mieszkały z rodzicami w Fairze - mieście nauki, sztuki i magii.
Azalia czuła, że coś się święci i nie chciała, żeby ukochana siostrzyczka, przecież jeszcze dziecko wyruszyła w daleką podróż. Ale rodzice puścili ją i tak: "Nic się przecież nie stanie, jak trochę świata zwiedzi". Po ośmiu latach wróciła, ale nie do Fairy, do domu rodziców, tylko do niej, do Hwanku, do małego miasteczka. Wróciła i już nie pracowała, ale pieniędzy miała zawsze pod dostatkiem. O swojej pracy wspominała tylko kilka razy: przez pierwsze trzy lata się uczyła, dużo podróżowała, ale w końcu odeszła, bo zrozumiała, że to nie dla niej.
A co do przyjaciół... siostra kontaktowała się z tylko jedną osobą i może z kolegami przez te osiem lat. Ale ta jedna osoba mogła coś wiedzieć. A nawet jeżeli nie, to i tak warto ją odwiedzić. Tak samo jak Azalia, pasjonowała się roślinami.
Zapukała. Drzwi z ciężkiego drewna wkrótce się otworzyły. Stanął w nich niski pięćdziesięciolatek.
- Dzień dobry, Zielarko - ukłonił się z uśmiechem. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, ja ze sprawą do Dziewanny.
- Wejdź, Azalio i rozgość się! - jej głos dobiegł z sąsiedniego pokoju.
Siedziała na fotelu i czytała książkę. Uśmiechała się przez cały czas, ale jej uśmiech wyrażał coś odwrotnego. Smutna Dziewanna?
Jej twarz była niebieska.
- Co ci jest?
- Ale o co ci chodzi?
- Widać ci żyły na policzku.
- To? To nic. Nic takiego - Dziewanna zakłopotała się. - No dobrze. Powiem ci. Jestem chora. Na prawdę chora. Przeżyję jeszcze tylko miesiąc, jeśli nie zdobędę leków - jej oczy zamgliły się. - Proszę, nie mów Marii. To ją tylko zaboli. Jak już mnie nie będzie powiedz jej... powiedz, że wyjechałam.
- Niestety. Już jej nie powiem.
Dziewanna zbladła.
- Szare Cmentarze?
- Czy ty nie za dużo myślisz o śmierci? Powinnam cię częściej odwiedzać. Nie, jeszcze nie. Posłuchaj mnie teraz, bo chcę ją znaleźć: wczoraj w nocy usłyszałam hałasy na górze, w jej pokoju. Weszłam tam, a wszystko było powywracane do góry nogami. A potem weszła cicho jak kot i tak wrzasnęła... Wiesz, gdzie pracuje?
- A co to ma do rzeczy?
- Być może ma kłopoty.
- Kiedyś ją o to pytałam, ale nie odpowiedziała. Tak samo jak moja druga przyjaciółka i moja siostra.
- Ty masz siostrę?!
- Tak, a nie mówiłam ci? Zaczęła pracować dziesięć lat temu, potem widziałam ją tylko kilka razy. Pamiętam, że opowiadała mi o słabej dziewczynie, która lubi ubierać się na niebiesko. Moja siostra bardzo jej nie lubiła.
- Maria - wtrąciła Azalia. - Bardzo nie lubiła jakiejś Gery, Gerny, czy jakoś tak...
- Ygerny! To moja siostra.
- A ta druga przyjaciółka?
- Obiecałam, że nikomu nie wyjawię jej imienia. Ale chyba muszę. W końcu chodzi o Marię. Nazywa się Morwa. Ona też gdzieś zniknęła. Ostatnio dała i na leki dziesięć tysięcy niz!
Azalia wybuchnęła śmiechem. Dziewanna rzeczywiście spotykała się z dziwnymi ludźmi. Ale czy to ważne?
Na razie były całe i zdrowe.
Azalia czuła, że coś się święci i nie chciała, żeby ukochana siostrzyczka, przecież jeszcze dziecko wyruszyła w daleką podróż. Ale rodzice puścili ją i tak: "Nic się przecież nie stanie, jak trochę świata zwiedzi". Po ośmiu latach wróciła, ale nie do Fairy, do domu rodziców, tylko do niej, do Hwanku, do małego miasteczka. Wróciła i już nie pracowała, ale pieniędzy miała zawsze pod dostatkiem. O swojej pracy wspominała tylko kilka razy: przez pierwsze trzy lata się uczyła, dużo podróżowała, ale w końcu odeszła, bo zrozumiała, że to nie dla niej.
A co do przyjaciół... siostra kontaktowała się z tylko jedną osobą i może z kolegami przez te osiem lat. Ale ta jedna osoba mogła coś wiedzieć. A nawet jeżeli nie, to i tak warto ją odwiedzić. Tak samo jak Azalia, pasjonowała się roślinami.
Zapukała. Drzwi z ciężkiego drewna wkrótce się otworzyły. Stanął w nich niski pięćdziesięciolatek.
- Dzień dobry, Zielarko - ukłonił się z uśmiechem. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, ja ze sprawą do Dziewanny.
- Wejdź, Azalio i rozgość się! - jej głos dobiegł z sąsiedniego pokoju.
Siedziała na fotelu i czytała książkę. Uśmiechała się przez cały czas, ale jej uśmiech wyrażał coś odwrotnego. Smutna Dziewanna?
Jej twarz była niebieska.
- Co ci jest?
- Ale o co ci chodzi?
- Widać ci żyły na policzku.
- To? To nic. Nic takiego - Dziewanna zakłopotała się. - No dobrze. Powiem ci. Jestem chora. Na prawdę chora. Przeżyję jeszcze tylko miesiąc, jeśli nie zdobędę leków - jej oczy zamgliły się. - Proszę, nie mów Marii. To ją tylko zaboli. Jak już mnie nie będzie powiedz jej... powiedz, że wyjechałam.
- Niestety. Już jej nie powiem.
Dziewanna zbladła.
- Szare Cmentarze?
- Czy ty nie za dużo myślisz o śmierci? Powinnam cię częściej odwiedzać. Nie, jeszcze nie. Posłuchaj mnie teraz, bo chcę ją znaleźć: wczoraj w nocy usłyszałam hałasy na górze, w jej pokoju. Weszłam tam, a wszystko było powywracane do góry nogami. A potem weszła cicho jak kot i tak wrzasnęła... Wiesz, gdzie pracuje?
- A co to ma do rzeczy?
- Być może ma kłopoty.
- Kiedyś ją o to pytałam, ale nie odpowiedziała. Tak samo jak moja druga przyjaciółka i moja siostra.
- Ty masz siostrę?!
- Tak, a nie mówiłam ci? Zaczęła pracować dziesięć lat temu, potem widziałam ją tylko kilka razy. Pamiętam, że opowiadała mi o słabej dziewczynie, która lubi ubierać się na niebiesko. Moja siostra bardzo jej nie lubiła.
- Maria - wtrąciła Azalia. - Bardzo nie lubiła jakiejś Gery, Gerny, czy jakoś tak...
- Ygerny! To moja siostra.
- A ta druga przyjaciółka?
- Obiecałam, że nikomu nie wyjawię jej imienia. Ale chyba muszę. W końcu chodzi o Marię. Nazywa się Morwa. Ona też gdzieś zniknęła. Ostatnio dała i na leki dziesięć tysięcy niz!
Azalia wybuchnęła śmiechem. Dziewanna rzeczywiście spotykała się z dziwnymi ludźmi. Ale czy to ważne?
Na razie były całe i zdrowe.
sobota, 30 maja 2015
"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 11
Okno wychodziło na wschód. Barwiąc chmury światło
przychodziło znad brzegu świata. Neska przyglądała się
pąsowemu baldachimowi, który otaczał łoże ze wszystkich
stron. Przeciągnęła się.
Muszę odnaleźć łazienkę – pomyślała i poszła do
toalety. – To się nazywa proza życia.
Ubrała się, wyszła na balkon. Czekała ją niemiła niespodzianka. Na początku jednak niczego nie zauważyła. Wdychała rześkie powietrze i patrzyła na zamglone szczyty gdzieś w oddali. Czyżby znajdowała się w raju? Nie. Na pewno nie. A więc kula elektryczna nie pozbawiła jej życia. Dlaczego? Przytłaczając cichym cieniem okolicę drzewa rozciągały się wzdłuż pasma gór. Na skraju lasu widniało jezioro, którego szum…Zaraz, zaraz… Jezioro nie powinno…Przed balkonem na dole stał tłum. Czarodziejka zamarła. Wznosząc głośne okrzyki alira zebrały się właśnie w tym miejscu.
– Zofia, Zofia, Zofia! Gdzie jesteś, dlaczego jest ich tak dużo? – Agnieszka znalazła schody prowadzące na dół i jak najszybciej zbiegała po krętych stopniach. – Przepraszam – powiedziała wpadając na kogoś. – Muszę znaleźć siostrę.
– Neska. Śpisz? Poznajesz mnie? Halo! – Zofia machała rękami przed jej oczyma.
– Ci, no niebiescy, stoją i krzyczą. Co ja mam im dać?
– Spokojnie. Właśnie zostałaś Królową.
– Królową?
– No tak, rządzisz, wydajesz rozkazy, nosisz koronę i… Chyba zmienią ci imię.
– Co? – Neska otworzyła szeroko oczy. – W co ty mnie wpakowałaś?
– To nie tak. Pasujesz im do jakiegoś proroctwa, coś takiego. Fajnie, co nie? Za kilka dni jest ceremonia koronowania. Moja siostra jest Królową, moja siostra jest Królową!
* * *
– Wejdź do środka. Kiedy wyjdziesz, powiesz, kim jesteś. – Czarodziejka znalazła się w kapsule. Minęło 15 minut.
Starsza siostra obserwowała scenę z boku, Neska nie wychodziła.
– Co się dzieje? – zwróciła się do jednej z obecnych alira.
– Ćśśś! Ona potrzebuje czasu.
– Jestem Panią Tęczy, Wschodzącą Gwiazdą, Światłem Empatii, bo złączyłam kolory w jedno, bo zniszczyłam Pierścień Sześciu Światów i połączyła w jedność wszystkie oddzielone Krainy. Ale jestem też Ag-Nes, ponieważ każdy powinien zachować swoją istotę. Zofia podbiegła do Królowej.
– Co myślisz o herbatce ze Złym? – powiedziała Ag-Nes do siostry. – Chodź, on na nas czeka. Nie gniewaj się.
sobota, 23 maja 2015
"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 10
Szła samotnie do domu. Odesłała rudzielca do portalu.
Musiał pomóc tej dziewczynie. Ona, Neska, nie miała już
żadnej nadziei. Teraz, gdy wracała przez zamglone ulice
do szarej rzeczywistości. Do świata, w którym nie
poważano jej, w którym ją wyśmiewano, w którym
istniała jako ta ponura i naiwna. Pierścień leżał w jej
kieszeni. Zapukała do domu. Zamknięte. Wyjęła klucz, jak
dobrze byłoby jechać teraz do Krainy Empatii, przekonać
się, że Zofia żyje, że ma się świetnie i nic jej nie jest. Coś
odwróciło jej uwagę.
*
* *
Nad nią stały dwie wodne postacie.
– Gdzie jestem? – zdziwiła się czarodziejka.
– W Krainie Empatii. Jestem Teraminta, to jest Nona. – przedstawiła się pierwsza.
– Udało ci się – uśmiechnęła się druga. – Odnalazłaś Klucz. Ale nie za to będziesz wielka pośród nas, lecz za to, co stanie się później.
– Kim jesteście?
– Jesteśmy alira, duchy Empatii, zaprowadzimy pokój we wszystkim. Rozumiemy każdą istotę – odparły chórem.
– Czyli rozumiecie Złego…On naprawdę ma tak na imię?
– Niestety tak – zmartwiła się Teraminta – Tak naprawdę nigdy nikogo nie uśmiercił. Szantażował, zmuszał do pracy, więził, ale nie potrafi zabijać.
– Wiktor powiedział mi…
– Ale to nie sam Zły ją zamorduje. Wyśle Broń, wynalazek Gedera. Wysyłając ją nie wiedział w co się pakuje. On nie nadaje się do tyranii i właśnie na tym polega jego problem.
– Zofia jeszcze żyje? – to pytanie od dawna cisnęło się dziewczynie na usta.
– Tak – Nona pstryknęła palcami. – Twoja siostra powinna jutro tu być. Odpocznij. Straciłaś rachubę czasu. Jest wieczór, czas do łóżka. Zobaczysz się z siostrą jutro rano. Chodź. Znajdziemy dla ciebie odpowiednią chmurę.
* * *
Biały puch to najwygodniejsze miejsce do spania, jakie widziała Agnieszka. Miękkość wody, mleczna biel z elementami pąsowego, rześkie powietrze, delikatny masaż z promieni słonecznych, ćwierkanie ptaków. To wszystko napełniało czarodziejkę wewnętrznym spokojem. Ale jak ona teraz zejdzie? Zesztywniała. Cisza huczała jej w uszach. Rozmyślając nad bezpiecznymi sposobami opuszczenia podniebnych sfer Agnieszka zamarła. Krzyki. Czy to na pewno TA osoba? Na pewno.
* * *
– Nic się nie stało? – zapytała wysoka brunetka. – Z tej wysokości, no wiesz chmury były dosyć wysoko. O czym to ja mówiłam?
– Zofia! – Neska poderwała się z ziemi – Znalazłam Klucz! Żyjesz!
Nastąpiła chwila milczenia.
– Jak było? – odezwała się w końcu starsza siostra.
– Dużo się działo – odpowiedziała Neska. – Wszyscy mówili, że jestem wybrana, wiesz, w Krainie Miłości, a potem wyrzucili mnie za Drzwi. Mir-Wana powiedziała, że to przez fałszywe klucze. Nie rozumiem. Te klucze jeszcze istnieją? I jak w ogóle udało ci się wyskoczyć z tej skóry?
– Widzisz, odkryłam w planie Złego małą lukę. Ciało zaczęło chorować, a ja postarałam się, żeby umarło.
– Zabiłaś Olenę? – Agnieszka wzdrygnęła się. – Jak mogłaś?
– To był robot, marionetka, która nie myśli. Nie żywa istota. A co do fałszywych kluczy, tak, wciąż istnieją. Widzisz tutaj Zły nie ma dostępu, ale na zewnątrz nic się nie zmieniło. Moc Empatii nas chroni.
* * *
– Marleno, wsiądź do statku! – wykrzyknął szatyn. – Niedługo cała planeta spłonie, szybko!
– Nie – Odparła kobieta przeczesując jedną ręką ciemnorude włosy. Drugiej nie miała.
Wiał zimny wiatr.
– Musimy odlecieć. Będziesz szczęśliwa, obiecuję – nalegał. – Jestem twoim przyjacielem, nie pamiętasz?
– „Iskry przyjaźni zatonęły w mroku.” – Helonium, twój ulubiony autor, pamiętasz? Wielki z ciebie przyjaciel, chcesz zniszczyć mój dom – zaśmiała się. – Coś nam jeszcze z tej przyjaźni pozostało. Nie będę walczyć.
– Nie możesz – zaprotestował mężczyzna.
Ciężka kotara osnuła świat ciemnością. Niebo rozpłakało się. Marlena odwróciła się plecami i odeszła.
– A zresztą, rób co chcesz! – krzyknął jej na odchodne.
* * *
– Dlaczego musimy zabić Złego? – zapytała młodsza siostra.
– Już ci mówiłam, jest zły. Jest niebezpieczny. Gdyby nie on, nie musiałabyś szukać Klucza.
Dobiegł je ostry gwizd. Zatkały uszy. Nagle na samotnej polance, gdzie niedawno wylądowała Agnieszka zrobił się wielki tłok. Setki alira płynęły w powietrzu. Najdziwniejsze jednak było to, że wszystkie podążały w jednym kierunku. Teraminta, gdy zauważyła dwie dziewczyny opadła na ziemię i podbiegła do nich.
– Pospieszcie się – wysapała ostatkiem sił. – Zły zaatakował Szkołę! Tak, wiem Nesko, on nigdy nie atakował, ale jeżeli się nie pospieszycie, skutki mogą być nieobliczalne!
To mówiąc złapała je za ręce a srebrne iskierki otoczyły siostry i uniosły je w powietrze.
* * *
W Wielkiej Sali panowała cisza mimo że zgromadziło się tam około 200 osób. Wszyscy chcieli dosłyszeć Złego, który stał naprzeciwko dyrektorki, a jednocześnie przygotowywali jak najmocniejsze zaklęcia ochronne.
– Odsuńcie się. – rzekł mężczyzna.
– A więc zaczynaj – Legenda zmrużyła oczy i odsunęła kosmyk siwych włosów z czoła.
Zły skoncentrował się. Złożył ręce. Rozwierając dłonie tworzył kulę elektryczną. Uczennicy przeraziły się, ale jedna z nich, Mari, na szczęście nie straciła głowy i kazała pozostałym dziewczętom utworzyć krąg wokół pola walki.
Tymczasem siostry stały w pierwszym rzędzie razem z grupką alira.
– Patrz – Zofia wskazała na mężczyznę. – Jego kula ma zbyt dużą moc. Stracił nad nią panowanie. Pęknie mu w dłoniach. Żegnaj, Agnieszko.
Z dłoni sypały się snopy iskier. Dyrektorka szybko wzięła niebieską Energię i podała ją Ewie, pierwszej uczennicy. Ta przekazała ją Mari, Mari dała ją Tiarze, wreszcie Syelwa – kula elektryczna dotarła do Legendy, która wymierzyła we wroga. Ustawiła kulę tak, aby zniszczyła tylko jedną osobę, tę, w którą trafi Energia. Siostry trzymały się za ręce. Przeczuwały coś niezwykłego. Dyrektorka skupiła się. Cisnęła Syelwą. W tym momencie Agnieszka rzuciła się przed Złego.
Zofia ukryła twarz w dłoniach. Czas jakby się zatrzymał i plamy dźwięków zlały się w bezsensowną szarość. Później jeden głos niczym złoty dzwon wybił się ponad zwyczajny zgiełk. Ona umarła. Powoli kolory wracały, najpierw czerń i biel, potem karmazyn, żółcień i inne. Dźwięki, pieśń, muzyka… Muzyka? Zofia odwróciła głowę, przeniosła wzrok na Złego. Przeżył. Nagle zauważyła mgiełkę unoszącą się wokół niego. Właściwie on też unosił się w powietrzu. I Agnieszka. Zaraz, ona żyje!
– Tęcza, siedem kolorów stworzonych poprzez Królową – śpiewały alira.
– Stop! – powiedziała Teraminta. – Dziewczyna jest nieprzytomna. Trzeba się nią zająć.
niedziela, 17 maja 2015
"Cztery", Rozdział 3: Ori-Ann
Sob, 9.07.2105
Ori-Ann spaceruje po lesie już od trzech godzin. Udało jej się wyrwać z domu. I dobrze, bo dzisiaj przyjeżdżają wszystkie ciotki i babcie. Babski zjazd - inicjatywa mamy. Ale, jak stwierdziła ciocia Zosia, Ori-Ann przypomina bardziej chłopaka niż dziewczynę, dlatego jej obecność na spotkaniu jest bardzo niepożądana. Ori nie obraziła się (w końcu szczerość, to cecha, którą najbardziej lubi) i wybrała się do lasu, żeby trochę odetchnąć po egzaminach wstępnych i uwagach znajomych: "Nie uda ci się. Do SAIO dostają się tylko najlepsi", na które zwykle odpowiadała: "Jestem dobra, więc czemu nie najlepsza?".
Idzie powoli, koncentrując się tylko na tym, co czuje TERAZ. Gubi problemy w trawie: TERAZ liczy się wilgoć lasu i świergot tych maleńkich ptaszków.
Natura jest TERAZ w niej. TERAZ - to takie konkretne, piękne słowo. Znaczy dokładnie to, co powinno znaczyć.
Patrzy na blizny na lewym nadgarstku. Dwie rysy, jak drapnięcie. Podobają jej się.
To lato jest wyjątkowo upalne, ale w lesie czuje tylko orzeźwiający chłód. Lubi zieleń: zieleń lasu, nie neonową. Nie lubi neonowych kolorów, ale w lesie na szczęście ich nie ma. Tak samo w lesie nie ma wszystkich jej ciotek i babć. Nie mniej jednak siedzą w JEJ do mu i plotkują, piją hektolitry herbatki.
Ale oczywiście Ori-Ann jest ponad tym wszystkim jeszcze przez kilka spokojnych chwil, dopóki nie usłyszy...
- Ori! Gdzieś ty się zaszyła? - dziewczyna skrzywiła sie, słysząc ten głos. - Właśnie zaczęłyśmy o tobie rozmawiać, a konkretniej twoja psiapsióła Amanda wpadła do nas na momencik i... Na prawdę, jak mogłaś nas nie powiadomić?! Tak się nie robi! A przystojny jest chociaż?
Ori-Ann westchnęła ciężko. Głupia Amanda.
- Kto?
- Twój chłopak , rzecz jasna. A kto inny?
Wredna, fałszywa Amanda.
- Nie mam chłopaka. Ciociu, ja mam dwanaście lat!
- No cóż, Amanda powiedziała, że w twoim wieku KAŻDA ma chłopaka.
Fałszywa Amanda. Głupia ciocia Helenka. Wściekła Ori-Ann.
- Ciociu, ona kłamie!
- Ale przecież to taka miła dziewczyna. Przyjaźnicie się.
Na "babskim zjeździe" Ori-Ann stara się nie odzywać. To bardzo trudne, bo wszyscy (łącznie z Amandą) rozmawiają o niej. O "wielkich uczuciach", jakimi podobno darzy Grzesia z bloku obok. Plotkują o niej, nasycają się każdym szczegółem, a kiedy wydaje się, że temat zaczyna je nudzić, Amanda podsyła im nowe "informacje". Wreszcie nie wytrzymuje. I tak pobiła życiowy rekord w siedzeniu cicho i słuchaniu, jak kłamią.
Postanawia, że postara się to zrobić w miarę delikatnie. Mama poprosiła ją, żeby tym razem nie przeszkadzała jej, kiedy próbuje się zabawić. Ale Ori-Ann nie miała pojęcia, że będą rozmawiać o niej.
- Przeprszam bardzo - mówi z udawaną uprzejmością. - Czy możecie zmienić temat?
Robi się zupełnie cicho. Jakby nikt wcześniej nie zauważył, że Or siedzi z nimi przy jednym stole. Ciocie, babcie, mama i Amanda patrzą na nią, jakby zrobiła coś niestosownego. Po chwili jednak wracają do przerwanej rozmowy. Dziewczyna podnosi się z krzesła.
- To, co mówi Amanda to bzdury! Nie zakochałam się w Grzesiu, nie jestem jego dziewczyną i nie całowaliśmy się na klatce schodowej! - po tych słowach idzie do swojego pokoju.
Ściany są pokryte różową tapetą w serduszka, którą zrywa już od dawna. Na suficie wisi lampa udająca kulę dyskotekową. Na półce pysznią się czterdzieści trzy romanse i pięć pisemek o celebrytach. Jedyną normalną książką jest słownik synonimów. Jej pokój to mieszanina stylu mamy (elementy imprezowe) i cioci Helenki (pokochaj róż i zapuść włosy). Trzy lata temu (po tym, jak poprosiła na urodziny worek kamieni) obie uznały, że czas ją naprowadzić na właściwą drogę, pełną romansów, dyskotek i selfie. Zaczyna czytać słownik. Po chwili odkłada książkę i odrywa kawałek tapety. Ryje cyrklem w biurku kolejny, podobny do poprzednich napis. Łapie się za głowę. Przebywanie w tym pomieszczeniu stresuje ją.
"Pójdę sprawdzić,czy nie przyszła odpowiedź" - myśli.
Otwiera drzwi do pokoju, wychodzi z mieszkania i zagląda do skrzynki.
"Dziwne"
Ori-Ann wchodzi do domu. Z salonu nadal dobiegają przyciszone głosy. Wie, że list już przyszedł. Ma potrójną motywację, żeby dostać się do SAIO.
1. To szkoła jej marzeń.
2. Jeżeli się dostanie, to wyprowadzi się z domu i opuści ten przeklęty pokój na cały rok szkolny, żeby zamieszkać w internacie.
3. Jeżeli się nie dostanie (lub nie odbierze listu, który mówi, że się dostała) pójdzie do jakiejś akademii dam.
Zagląda do pokoju mamy. Biurko jest zawalone ulotkami i kopertami. Jedna jest otwarta. List przedarty na pół. Wystarczy go złożyć i... "Przyjęta do SAIO. Zadzwonić pod numer 902 365 120, żeby potwierdzić przyjęcie."
A więc tak to było. Mama ją oszukała. Sama odebrała pocztę. I nic jej nie powiedziała.
Teraz trzeba tylko potwierdzić decyzję. Nie będzię odwrotu.
Ori-Ann wyciąga telefon z kieszeni. Wystukuje numer. Po chwili wkłada do kieszeni spowrotem. Uśmiecha się do siebie.
Idzie do salonu. Amandy już nie ma.
- Mamo - mówi. - Znalazłam list ze szkoły... Odzwoniłam.
Zapada cisza. Ktoś zaczyna chichotać. Pewnie właśnie o tym rozmawiały o tym, jaka to Ori-Ann jest głupiutka.
- Nie rozumiem JAK MOGŁAŚ mnie oszukać?! Umawiałyśmy się, źe jak nie zdam, to pójdę do tej akademii dam, czy jak to się nazywa. Ja byłam uczciwa. Ale to nie był twój pomysł, prawda? Wydaje mi się, że to jakoś... nie w twoim stylu. Kto to wymyślił? Może.... ciocia Helenka?
- Zrobiłam to dla twojego dobra, kochanie. Nie mogę pozwolić, żebyś dalej była tym, czym jesteś. Popatrz na siebie! Powinnaś być nam wdzięczna, że posyłamy cię do miejsca, gdzie zmienisz się gruntownie. Ale skoro oddzwoniłaś do tej twojej SAIO bez rozważenia mojej propozycji, więcej nie odwiedzę tego domu - podnosi się z fotela, a cztery ciotki razem z nią.
Mama odciąga Ori-Ann na bok.
- I co? Łyso ci teraz?
- Nie.
- Jak mogłaś tak postąpić? Staramy się ci pomóc.
- Staracie się.
- Ori, to nie jest cool.
- Ori-Ann.
- Nieważne. Ty chyba w ogóle się nie przejmujesz tym, co do ciebie mówię! Ciocia Helenka chce dla ciebie jak najlepiej. A zresztą... Jak wyjedziesz, to przynajmniej będę mogła urządzić porządną imprezę. Wczoraj odłączyłaś prąd, innym razsm zjadłaś wszystkie chipsy. Co ty chcesz przez to osiągnąć?
- Sen.
Mama prychnęła.
- Jesteś egoistką: w ogóle nie myślisz o tym, że ja też chcę mieć coś z życia. Tak jest, prawda?
- Odwrotnie.
- Ech... Głupiutka Ori.
- Ori-Ann.
- Jak zwał, tak zwał.
Ori-Ann spaceruje po lesie już od trzech godzin. Udało jej się wyrwać z domu. I dobrze, bo dzisiaj przyjeżdżają wszystkie ciotki i babcie. Babski zjazd - inicjatywa mamy. Ale, jak stwierdziła ciocia Zosia, Ori-Ann przypomina bardziej chłopaka niż dziewczynę, dlatego jej obecność na spotkaniu jest bardzo niepożądana. Ori nie obraziła się (w końcu szczerość, to cecha, którą najbardziej lubi) i wybrała się do lasu, żeby trochę odetchnąć po egzaminach wstępnych i uwagach znajomych: "Nie uda ci się. Do SAIO dostają się tylko najlepsi", na które zwykle odpowiadała: "Jestem dobra, więc czemu nie najlepsza?".
Idzie powoli, koncentrując się tylko na tym, co czuje TERAZ. Gubi problemy w trawie: TERAZ liczy się wilgoć lasu i świergot tych maleńkich ptaszków.
Natura jest TERAZ w niej. TERAZ - to takie konkretne, piękne słowo. Znaczy dokładnie to, co powinno znaczyć.
Patrzy na blizny na lewym nadgarstku. Dwie rysy, jak drapnięcie. Podobają jej się.
To lato jest wyjątkowo upalne, ale w lesie czuje tylko orzeźwiający chłód. Lubi zieleń: zieleń lasu, nie neonową. Nie lubi neonowych kolorów, ale w lesie na szczęście ich nie ma. Tak samo w lesie nie ma wszystkich jej ciotek i babć. Nie mniej jednak siedzą w JEJ do mu i plotkują, piją hektolitry herbatki.
Ale oczywiście Ori-Ann jest ponad tym wszystkim jeszcze przez kilka spokojnych chwil, dopóki nie usłyszy...
- Ori! Gdzieś ty się zaszyła? - dziewczyna skrzywiła sie, słysząc ten głos. - Właśnie zaczęłyśmy o tobie rozmawiać, a konkretniej twoja psiapsióła Amanda wpadła do nas na momencik i... Na prawdę, jak mogłaś nas nie powiadomić?! Tak się nie robi! A przystojny jest chociaż?
Ori-Ann westchnęła ciężko. Głupia Amanda.
- Kto?
- Twój chłopak , rzecz jasna. A kto inny?
Wredna, fałszywa Amanda.
- Nie mam chłopaka. Ciociu, ja mam dwanaście lat!
- No cóż, Amanda powiedziała, że w twoim wieku KAŻDA ma chłopaka.
Fałszywa Amanda. Głupia ciocia Helenka. Wściekła Ori-Ann.
- Ciociu, ona kłamie!
- Ale przecież to taka miła dziewczyna. Przyjaźnicie się.
Na "babskim zjeździe" Ori-Ann stara się nie odzywać. To bardzo trudne, bo wszyscy (łącznie z Amandą) rozmawiają o niej. O "wielkich uczuciach", jakimi podobno darzy Grzesia z bloku obok. Plotkują o niej, nasycają się każdym szczegółem, a kiedy wydaje się, że temat zaczyna je nudzić, Amanda podsyła im nowe "informacje". Wreszcie nie wytrzymuje. I tak pobiła życiowy rekord w siedzeniu cicho i słuchaniu, jak kłamią.
Postanawia, że postara się to zrobić w miarę delikatnie. Mama poprosiła ją, żeby tym razem nie przeszkadzała jej, kiedy próbuje się zabawić. Ale Ori-Ann nie miała pojęcia, że będą rozmawiać o niej.
- Przeprszam bardzo - mówi z udawaną uprzejmością. - Czy możecie zmienić temat?
Robi się zupełnie cicho. Jakby nikt wcześniej nie zauważył, że Or siedzi z nimi przy jednym stole. Ciocie, babcie, mama i Amanda patrzą na nią, jakby zrobiła coś niestosownego. Po chwili jednak wracają do przerwanej rozmowy. Dziewczyna podnosi się z krzesła.
- To, co mówi Amanda to bzdury! Nie zakochałam się w Grzesiu, nie jestem jego dziewczyną i nie całowaliśmy się na klatce schodowej! - po tych słowach idzie do swojego pokoju.
Ściany są pokryte różową tapetą w serduszka, którą zrywa już od dawna. Na suficie wisi lampa udająca kulę dyskotekową. Na półce pysznią się czterdzieści trzy romanse i pięć pisemek o celebrytach. Jedyną normalną książką jest słownik synonimów. Jej pokój to mieszanina stylu mamy (elementy imprezowe) i cioci Helenki (pokochaj róż i zapuść włosy). Trzy lata temu (po tym, jak poprosiła na urodziny worek kamieni) obie uznały, że czas ją naprowadzić na właściwą drogę, pełną romansów, dyskotek i selfie. Zaczyna czytać słownik. Po chwili odkłada książkę i odrywa kawałek tapety. Ryje cyrklem w biurku kolejny, podobny do poprzednich napis. Łapie się za głowę. Przebywanie w tym pomieszczeniu stresuje ją.
"Pójdę sprawdzić,czy nie przyszła odpowiedź" - myśli.
Otwiera drzwi do pokoju, wychodzi z mieszkania i zagląda do skrzynki.
"Dziwne"
Ori-Ann wchodzi do domu. Z salonu nadal dobiegają przyciszone głosy. Wie, że list już przyszedł. Ma potrójną motywację, żeby dostać się do SAIO.
1. To szkoła jej marzeń.
2. Jeżeli się dostanie, to wyprowadzi się z domu i opuści ten przeklęty pokój na cały rok szkolny, żeby zamieszkać w internacie.
3. Jeżeli się nie dostanie (lub nie odbierze listu, który mówi, że się dostała) pójdzie do jakiejś akademii dam.
Zagląda do pokoju mamy. Biurko jest zawalone ulotkami i kopertami. Jedna jest otwarta. List przedarty na pół. Wystarczy go złożyć i... "Przyjęta do SAIO. Zadzwonić pod numer 902 365 120, żeby potwierdzić przyjęcie."
A więc tak to było. Mama ją oszukała. Sama odebrała pocztę. I nic jej nie powiedziała.
Teraz trzeba tylko potwierdzić decyzję. Nie będzię odwrotu.
Ori-Ann wyciąga telefon z kieszeni. Wystukuje numer. Po chwili wkłada do kieszeni spowrotem. Uśmiecha się do siebie.
Idzie do salonu. Amandy już nie ma.
- Mamo - mówi. - Znalazłam list ze szkoły... Odzwoniłam.
Zapada cisza. Ktoś zaczyna chichotać. Pewnie właśnie o tym rozmawiały o tym, jaka to Ori-Ann jest głupiutka.
- Nie rozumiem JAK MOGŁAŚ mnie oszukać?! Umawiałyśmy się, źe jak nie zdam, to pójdę do tej akademii dam, czy jak to się nazywa. Ja byłam uczciwa. Ale to nie był twój pomysł, prawda? Wydaje mi się, że to jakoś... nie w twoim stylu. Kto to wymyślił? Może.... ciocia Helenka?
- Zrobiłam to dla twojego dobra, kochanie. Nie mogę pozwolić, żebyś dalej była tym, czym jesteś. Popatrz na siebie! Powinnaś być nam wdzięczna, że posyłamy cię do miejsca, gdzie zmienisz się gruntownie. Ale skoro oddzwoniłaś do tej twojej SAIO bez rozważenia mojej propozycji, więcej nie odwiedzę tego domu - podnosi się z fotela, a cztery ciotki razem z nią.
Mama odciąga Ori-Ann na bok.
- I co? Łyso ci teraz?
- Nie.
- Jak mogłaś tak postąpić? Staramy się ci pomóc.
- Staracie się.
- Ori, to nie jest cool.
- Ori-Ann.
- Nieważne. Ty chyba w ogóle się nie przejmujesz tym, co do ciebie mówię! Ciocia Helenka chce dla ciebie jak najlepiej. A zresztą... Jak wyjedziesz, to przynajmniej będę mogła urządzić porządną imprezę. Wczoraj odłączyłaś prąd, innym razsm zjadłaś wszystkie chipsy. Co ty chcesz przez to osiągnąć?
- Sen.
Mama prychnęła.
- Jesteś egoistką: w ogóle nie myślisz o tym, że ja też chcę mieć coś z życia. Tak jest, prawda?
- Odwrotnie.
- Ech... Głupiutka Ori.
- Ori-Ann.
- Jak zwał, tak zwał.
sobota, 9 maja 2015
"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 9
Ląd, kraina polarna osnuta białym piaskiem. Iście
pustynny klimat. W Krainie Wiecznej Zimy nie rosły
żadne rośliny oprócz dwóch brzóz, które cudem przeżyły
nieustające zawieje. Przyciągając wzrok drzew ogromna
budowla, zamek z wodnego kryształu stał niewzruszenie
na swoim miejscu. Wiatr dął w swój róg miotając
płatkami śniegu, bił nimi z nieopisaną furią, dmuchał
coraz mocniej: lodowy pałac już prawie zniknął, tak gęsto
padał zimny puch. Stojące w jednej z zasp Drzwi Do
Nikąd otworzyły się. Wyszła stamtąd młoda dziewczyna.
Nosiła krótką spódniczkę oraz cienki sweter.
– Do stu piorunów, bez przesady, co? Piekielne gorąco
– kraina śniegu, bardzo dużo roślin – dwa umierające e…
no drzewa. Zwariować można! Po co ja w ogóle tu
przychodziłam?! No tak. I po co ja brnę w śniegu, okaże
się, że ta legendarna „Królowa” nie istnieje, że muszę
teraz szukać czarodzieja w lisiej czapce, że w ogóle moja
siostra jest chora psychicznie i … – rozległo się przeciągłe
wycie. – Wilki? Nie, to tylko wiatr… A zresztą, cokolwiek
to jest, moja siostra nie jest, nie była i nigdy nie będzie
obłąkana. Gdyby tak było, nie przeżyłabym ani jednego
dnia w Szkole. I zawsze będę szukać tego Klucza. Nawet
jak… Nie mogę zginąć. – Agnieszka przyspieszyła
kroku. Choć szła może sześć metrów na godzinę, to w
jej przekonaniu pruła przez zaspy z niewiarygodną
prędkością. Bezlitośnie zgniatając chmury płatów śniegu
rozpruwała grubą pierzynę. Do zamku jeszcze tylko kilka
kroków…
Bam! Wtoczyła się do Pałacu. W pozycji stojącej utrzymywała się resztkami sił. Rozejrzała się wokół siebie. Wielkość zamku ją przytłaczała. Na lodowo-niebieskiej posadzce nie leżał żaden dywan. Na ścianie nie wisiał żaden obraz. Ale ze śnieżnobiałego sufitu zwisał żyrandol tak duży, że muskał ją lekko w ramię, tak ciężki, że gdyby spadł zabiłby Neskę.
– Królowo! – zawołała, a echo powtórzyło jej głos. – Królowo! – nie było odpowiedzi. Poprzedzone ujadaniem wycie znów się rozległo.
To nie może być wiatr – pomyślała dziewczyna, – to wilki! Czarodziejka nigdy nie bała się wilków w odróżnieniu od swojej siostry. Przypominały nią samą. Wiele z nich zostało zabitych i podczas pełni te, które jeszcze pozostały, krzyczały w bólu i wściekłości do swoich przyjaciół, braci i sióstr, które gdzieś tam skąpane w białej poświacie odpoczywały po śmierci. Ich siła zdumiewała czarodziejkę. Kiedyś w lesie spotkała jednego z księżycowych psów. Chciał ją zaatakować. Widziała zjeżoną sierść na grzbiecie fosforyzujące oczy i strach, poczucie zbliżającego się końca. Odeszła. Nie mogła nic więcej zrobić. Ale od tamtego czasu pokochała te stworzenia, chociaż przerażenie zmieniło je w potwory. Przyglądając się wysoko sklepionym salom szła teraz przez pustkę pałacu, podążała za głosem zwierzęcia. W końcu dotarła do najokazalszego i najmniejszego zarazem pomieszczenia. Przy jednej ze ścian stał wysoki tron. Patrząc się w kryształową kulę i popijając herbatkę siedziała na nim kobieta o słomkowych włosach. Na czole lśnił mały diadem, chabrowa suknia podkreślała grację figury. Obok niej stał rudy chłopak. Po prawej ręce królowej siedział wilk. Wszyscy troje rozmawiali ze sobą.
– Jesteś pewien, że chcesz jej o tym powiedzieć? Zastanów się – ciągnęła jasnowłosa.
– Nie, ale…Ona sobie nie poradzi. Zły wytropi ją zanim…
– Tylko, że jest jeszcze kawałek lodu, zagadka, którą trzeba rozwikłać – jak to mówimy ja i Gerda – ty jej potrzebujesz, jeśli powiesz jej o tym teraz, na pewno cię nie zawiezie.
– Grrrrr…– wtrącił się księżycowy pies.
– A, tak kochana. Zapomniałam o mojej kuli. Witaj Agnieszko! – zawołała śpiewnym głosem. – Jestem Ariadis, Królowa Lodu. Napijesz się herbaty?
– Herbaty?! – wrzasnęła dziewczyna. – Herbaty?! Po to przebyłam sześć Światów, żeby cel mojej podróży zapraszał mnie na herbatę?!
– Powiem, jak szukać Klucza – odparła kobieta. Przy herbacie. Jeśli zamierzasz szybko dotrzeć do Komnaty musisz się lepiej ubrać. Pojedziesz na Gerdzie. Nie martw się, nie zrzuci cię.
– No dobrze – zgodziła się Agnieszka, a Królowa nalała jej złocistego płynu do osobnej filiżanki.
– To bardzo proste. Musisz w każdym Świecie wyczarować te niebieskie iskry, co w Krainie Miłości.
– To wszystko?
– Tak. Jak odnajdziesz Klucz musisz pomyśleć o Krainie Empatii, wtedy, według legendy Wrota się otworzą.
– Tej Legendy, co wysłała do mnie list?
– Nie. Legenda, która wysłała do ciebie list, to dyrektorka twojej szkoły.
– Co?!
– Natomiast legenda, o której mówię to starodawna opowieść o kolorach, które zostaną zbudzone i połączą się na znak pokoju między wszystkimi stworzeniami i przyrodą.
– Nic nie rozumiem.
– Nikt nie rozumie. Ale wygląda na to, że to ty jesteś tą, która „piorunem w ziemię uderzyła i wszystkich nas uratuje”. Prawdopodobnie z Krainy Empatii wyjdą wtedy potężne siły magiczne, które pomogą unicestwić Złego.
– Zabić? – przeraziła się Agnieszka – To okrutne.
– A masz jakiś lepszy pomysł?
– Nie.
– Ja też nie – odezwała się Królowa po chwili milczenia. – To okropne. To mój kuzyn.
– Kuzyn?! Z iloma osobami w Krainach jest jeszcze spokrewniony?!
– Budowaliśmy razem zamki z piasku, naprawdę. Asmilora, jego siostra zawsze trzymała stronę swoich rodziców. „To dziecko jest stworzone do podbojów” – mówiła ciotka, dlatego Asmi zawsze nam przeszkadzała. Była taka władcza, schodziliśmy jej z drogi. Strija i Lilian, moje siostry, zawsze nam towarzyszyły. Od Lilian biło takie światło. Ona była najstarsza, ale nam to nie przeszkadzało, w każdym razie mnie. Bo Strija była wściekła, czuła się wykorzystywana jako ta najmłodsza. Wszyscy jej unikali, ponieważ nie panowała nad swoją mocą. Tu i ówdzie coś spłonęło, no, wiesz, jak to bywa. Jedyną osobą, która nie bała się z nią przebywać była właśnie Lilian. Nie chciała, żeby jej mała siostrzyczka czuła się samotna. Strija gardziła litością. W jej Krainie nie zależała już od nikogo. Jeszcze jedno. Wiktor prosi, żebyś zawiozła go pierścionkiem na Nimeru, waszą planetę. Koniecznie chce się tam dostać. Jak najszybciej. Prawdopodobnie wpadł w jakiś portal i bez pierścienia nie może wrócić. Nie musisz mu go dawać, wystarczy, że pozwolisz mu iść ze sobą.
– On jest niemy? – spytała Neska. – Nie może sam powiedzieć? Biedak. Ale jak udało się go zrozumieć?
– Nie jest niemy. O ile wiem, słyszałaś jak mówi. Po prostu jest trochę nieśmiały.
– A, tak faktycznie. Chodź Wiktor. Wielki dzięki za herbatę. Miętowa to moja ulubiona – utkwiła wzrok w Gerdzie. – Musimy już iść.
– Znów się spotykamy – warknęła wilczyca.
– Poznaję cię – odpowiedziała czarodziejka. – Miło mi.
– Ty ją rozumiesz – zdziwił się Wiktor. – Jak?
– Dlaczego mam nie rozumieć? – rzekła Agnieszka, kiedy już wychodzili.
– No…Bo zwierzęta nie mówią.
– Tak, to dlaczego Gerda mówiła, hę?
– Jesteś dziwna.
– Przypominasz mi trochę Ernesta.
– Ernest nie istnieje – chłopak odetchnął głęboko. – Ja nim jestem. Śledziłem cię przez wszystkie Krainy, ale zgubiłem pelerynę niewidkę.
– I mam cię teraz zabrać na Nimeru?
– No, tak. Gnomy Złego mnie gonią. Nie chciałem cię szpiegować, naprawdę. Na Nimeru mam przyjaciółkę, a Zły zagroził, że ją…
– Rozumiem.
* * *
Gdzie oni się podziewają? – pomyślała Ariadis. – Już minęło trochę czasu. Jeszcze nie wypuściła tutaj iskier. Chyba, że znaleźli już Klucz. – Sięgnęła po kryształową kulę. – Nie, są w Krainie Nocy.
* * *
– Agnieszko, skup się! – poprosiła Królowa. – Wypuść iskry!
Ziemia zadrżała pod wpływem siły. Huknęło. Klucza nigdzie nie było.
– Idziemy – stwierdziła dziewczyna. – Musimy wracać. Twoja przyjaciółka czeka na ciebie – zwróciła się do Wiktora.
niedziela, 12 kwietnia 2015
"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 8
Małe punkty błyszczały na firmamencie nieba tylko po
to, żeby można było je obserwować. Najjaśniejsza
gwiazda Lia mrugała wesoło na ciemnym tle. Obok niej
świecił gwiazdozbiór Lotosu, Koła Dawnych Dni, Róży,
Beatrycze i wiele innych, które Agnieszka dobrze znała.
Czarodziejkę zachwycił blask ciał niebieskich, ale
czerwona lampka mrugała w jej głowie niezwykle
intensywnie. Przecież teraz jest dzień, a raczej powinien
być. Jednak dwie inne konstelacje wprawiły ją w
osłupienie: Sowa i Galop. Szła brukowaną uliczką patrząc
się w niebo.
– Ej, nie mogłabyś bardziej uważać?!
Neska odwróciła się.
– Naprawdę mi przykro. Szukam królowej. Mógłbyś mi pomóc? – zwróciła się do chłopca.
– W chmurach? – zaśmiał się tamten – Jestem Er…Ernest. Chodzi ci o Królową Nocy? Mieszka w swoim obserwatorium. To całkiem niedaleko stąd. Jak masz na imię?
– Agnieszka. Właściwie nie wiem, która to królowa. Lilian nie powiedziała.
– Jesteś naiwna – stwierdził Ernest – Słuchasz jakiejś kobiety, ufasz jej. Gdyby ktoś cię śledził, już dawno by cię złapał.
– A jeszcze nie. Nikt mnie nie dorwie.
– I do tego samochwała. A wyobraź sobie, że to ja jestem szpiegiem, co bym zrobił na jego miejscu? Zabiłbym cię.
– No, co ty? Miałbyś być szpiegiem? – zdziwiła się dziewczyna
– Nie – zniecierpliwił się chłopak – Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś przestała mamleć językiem. To kraina nocy. Roi się tu od ciemnych spraw.
Oboje szli przez jakiś czas w milczeniu. 5 minut, 10 minut, 15 minut…
– Ile się jeszcze idzie do tego obserwatorium? – czarodziejka nie wytrzymała.
– Już tu jesteśmy. Ślepa jesteś? W prawo, nie w lewo. Patrz. – wskazał na wielką wieżę – Idź, ja się boję. Nie wiadomo, co tam czeka. Cześć! – i poszedł sobie.
Neska spojrzała na budynek. Naprawdę wysoki. I ciemny jak noc. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mogła tylko patrzeć na ogromną budowlę. W końcu podeszła do drzwi i zapukała. Nikt jej nie odpowiedział, więc weszła do środka. Oczekiwała, że wejście zamknie się jak tylko przez nie przejdzie. Pozostało jednak otwarte.
– Szlaje – wyszeptała. Ogarniał ją taki mrok, że musiała zapalić iskierkę. Teraz dopiero rozpoczęło się prawdziwe piekło. Jej złowieszczy cień suwał się po ścianach wieży, gdy Agnieszka wspinała się w górę po krętych schodkach, które zdawały się nie mieć końca. Czarny i długi kontrastował z jasnością światła, które roznieciła w dłoni. Echo niosło każdy jej krok, mimo że czarodziejka starała się chodzić ostrożniej. Mijały wieki. Ile już żyła w tym mrocznym świecie? Do każdego kroku musiała się zmuszać. Gdyby nie Zofia, jej ukochana siostra, nigdy nie zakładałaby tego ohydnego pierścionka i pod żadnym pozorem nie wchodziłaby do obserwatorium. Ale teraz już za późno. Zwłaszcza, że znajdowała się na samym szczycie. O nie. Nie warto się cofać. Ponieważ tuż przed nią znajdowały się drzwi. Zapukała, znów nikt nie odpowiedział. Pociągnęła więc za posrebrzaną gałkę. Jak śmiesz zakłócać nam spokój?! – ryknęła kobieta. Jej włosy i biała skóra lśniły w blasku księżyca. Czarna suknia z wysokim kołnierzem zaszeleściła – I co masz do powiedzenia?!
– E…– dziewczyna nie spodziewała się takiego powitania. No więc, przybywam w pewnej sprawie – orzekła rezolutnie. Nikt (oprócz starszej siostry) jeszcze nie zbił jej z tropu. Chcę znaleźć Królową, która pokaże mi jak znaleźć Klucz do Piątego Świata, czy jakoś tak.
– Los nam cię zesłał! – krzyknęła władczyni melodyjnym lecz ostrym głosem.
– Nieprawda, Królowa Światła.
– Jesteśmy ostatnią osobą, którą widzisz.
– Co ma pani na myśli? Psychopatka – dodała cicho.
– Giń – rzuciła w Neskę piorunem.
Ta uchyliła się przed ciosem, jednak przedstawicielka płci pięknej zafundowała jej jeszcze dwa.
– Co ty robisz?! – Agnieszka osłoniła się polem siłowym.
– Jesteśmy Asmilora, zapewne już o nas słyszałaś.
– Nie, skąd? – odpowiedziała dziewczyna rzucając elektrycznymi iskrami w Królową.
Jednak ta, odebrała cios dzięki mieczowi, który ściągał błyskawice i uderzyła ze zdwojoną siłą.
– Sonorie dekresco! – powiedziała dziewczyna i podleciała w górę. Po tym zaklęciu mogła unosić się w powietrzu przez minutę.
– Słyszałaś więc o naszym bracie?
– Kim on jest? – odpowiedziała uchylając się w powietrzu od kolejnych ciosów. – Kim?
– To materiał na najzdolniejszego władcę świata – westchnęła – Oczywiście trzeba go jeszcze sporo nauczyć. Nazywa się Zły.
Agnieszka opadła gwałtownie na ziemię.
– Zły? – powtórzyła dziewczyna.
– Tak, twoje trudy na marne. Nawet, jeśli jesteś „wybrana”, już nikt cię nie zobaczy. Mamy większą moc – prawdopodobnie rozmawiała z kimś, kto za chwilę padnie martwy, nie warto więc zdobywać się na jakiekolwiek emocje. Ciskała błyskawicami raz po raz, lecz pole siłowe odpierało jej cizary.
– Czyli nie powiesz mi jak szukać Klucza? – Agnieszka przeszła do konkretów – Nie jesteś TĄ Królową?
– Jesteś naiwna – władczyni ze śmiechu opuściła miecz-piorunochron na posadzkę i potknęła się o krzesełko stojące za nią.
– Aniron kroddo – czarodziejka wybiła szybę z jedynego okna w pokoju, wypowiedziała zaklęcie, aby mogła latać i wyfrunęła z wieży. Już chwilę później zbliżała się do Drzwi Komnaty.
Subskrybuj:
Posty (Atom)