poniedziałek, 27 lipca 2015

Mam coś do powiedzenia.

To jest bardzo ważne.










Przestaję pisać Zaprzysiężonych. Co do Czterech jeszcze się nie zdecydowałam. Koniec komunikatu.

wtorek, 30 czerwca 2015

"Zaprzysiężeni" Rozdział 4

Azalia stała w szlafroku na balkonie. Dochodziła dziewiąta. W głowie mieszały się różne myśli, jakby dodała za dużo przypraw do zupy i spojrzała do garnka. W środku pływała dziwna ciecz, a ona zapomniała, jak zrobiła coś takiego. Mieszkała z siostrą od dawna (żadna z nich nie wyszła za mąż), ale dopiero teraz zobaczyła, jak mało o niej wie. Dlaczego uciekła? Narobiła hałasu w nocy, pokój wyglądał, jakby ktoś ją napadł, wyszła, a potem wróciła do pokoju i wrzeszczała na jej widok. Nie wróciła rano. Gdzie jej szukać? Przestraszyła się czegoś i wybiegła. Czego? Jaką tajemnicę skrywała? Przyjaciele? Praca? Pewnie. Czemu nie. Wcześnie opuściła rodzinny dom. Wtedy jeszcze mieszkały z rodzicami w Fairze - mieście nauki, sztuki i magii.
Azalia czuła, że coś się święci i nie chciała, żeby ukochana siostrzyczka, przecież jeszcze dziecko wyruszyła w daleką podróż. Ale rodzice puścili ją i tak: "Nic się przecież nie stanie, jak trochę świata zwiedzi". Po ośmiu latach wróciła, ale nie do Fairy, do domu rodziców, tylko do niej, do Hwanku, do małego miasteczka. Wróciła i już nie pracowała, ale pieniędzy miała zawsze pod dostatkiem. O swojej pracy wspominała tylko kilka razy: przez pierwsze trzy lata się uczyła, dużo podróżowała, ale w końcu odeszła, bo zrozumiała, że to nie dla niej.
A co do przyjaciół... siostra kontaktowała się z tylko jedną osobą i może z kolegami przez te osiem lat. Ale ta jedna osoba mogła coś wiedzieć. A nawet jeżeli nie, to i tak warto ją odwiedzić. Tak samo jak Azalia, pasjonowała się roślinami.

Zapukała. Drzwi z ciężkiego drewna wkrótce się otworzyły. Stanął w nich niski pięćdziesięciolatek.
- Dzień dobry, Zielarko - ukłonił się z uśmiechem. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, ja ze sprawą do Dziewanny.
- Wejdź, Azalio i rozgość się! - jej głos dobiegł z sąsiedniego pokoju.
Siedziała na fotelu i czytała książkę. Uśmiechała się przez cały czas, ale jej uśmiech wyrażał coś odwrotnego. Smutna Dziewanna?
Jej twarz była niebieska.
- Co ci jest?
- Ale o co ci chodzi?
- Widać ci żyły na policzku.
- To? To nic. Nic takiego - Dziewanna zakłopotała się. - No dobrze. Powiem ci. Jestem chora. Na prawdę chora. Przeżyję jeszcze tylko miesiąc, jeśli nie zdobędę leków - jej oczy zamgliły się. - Proszę, nie mów Marii. To ją tylko zaboli. Jak już mnie nie będzie powiedz jej... powiedz, że wyjechałam.
- Niestety. Już jej nie powiem.
Dziewanna zbladła.
- Szare Cmentarze?
- Czy ty nie za dużo myślisz o śmierci? Powinnam cię częściej odwiedzać. Nie, jeszcze nie. Posłuchaj mnie teraz, bo chcę ją znaleźć: wczoraj w nocy usłyszałam hałasy na górze, w jej pokoju. Weszłam tam, a wszystko było powywracane do góry nogami. A potem weszła cicho jak kot i tak wrzasnęła... Wiesz, gdzie pracuje?
- A co to ma do rzeczy?
- Być może ma kłopoty.
- Kiedyś ją o to pytałam, ale nie odpowiedziała. Tak samo jak moja druga przyjaciółka i moja siostra.
- Ty masz siostrę?!
- Tak, a nie mówiłam ci? Zaczęła pracować dziesięć lat temu, potem widziałam ją tylko kilka razy. Pamiętam, że opowiadała mi o słabej dziewczynie, która lubi ubierać się na niebiesko. Moja siostra bardzo jej nie lubiła.
- Maria - wtrąciła Azalia. - Bardzo nie lubiła jakiejś Gery, Gerny, czy jakoś tak...
- Ygerny! To moja siostra.
- A ta druga przyjaciółka?
- Obiecałam, że nikomu nie wyjawię jej imienia. Ale chyba muszę. W końcu chodzi o Marię. Nazywa się Morwa. Ona też gdzieś zniknęła. Ostatnio dała i na leki dziesięć tysięcy niz!
Azalia wybuchnęła śmiechem. Dziewanna rzeczywiście spotykała się z dziwnymi ludźmi. Ale czy to ważne?
Na razie były całe i zdrowe.

sobota, 30 maja 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 11


Okno wychodziło na wschód. Barwiąc chmury światło przychodziło znad brzegu świata. Neska przyglądała się pąsowemu baldachimowi, który otaczał łoże ze wszystkich stron. Przeciągnęła się.
Muszę odnaleźć łazienkę – pomyślała i poszła do toalety. – To się nazywa proza życia.
Ubrała się, wyszła na balkon. Czekała ją niemiła niespodzianka. Na początku jednak niczego nie zauważyła. Wdychała rześkie powietrze i patrzyła na zamglone szczyty gdzieś w oddali. Czyżby znajdowała się w raju? Nie. Na pewno nie. A więc kula elektryczna nie pozbawiła jej życia. Dlaczego? Przytłaczając cichym cieniem okolicę drzewa rozciągały się wzdłuż pasma gór. Na skraju lasu widniało jezioro, którego szum…Zaraz, zaraz… Jezioro nie powinno…Przed balkonem na dole stał tłum. Czarodziejka zamarła. Wznosząc głośne okrzyki alira zebrały się właśnie w tym miejscu.
– Zofia, Zofia, Zofia! Gdzie jesteś, dlaczego jest ich tak dużo? – Agnieszka znalazła schody prowadzące na dół i jak najszybciej zbiegała po krętych stopniach. – Przepraszam – powiedziała wpadając na kogoś. – Muszę znaleźć siostrę.
– Neska. Śpisz? Poznajesz mnie? Halo! – Zofia machała rękami przed jej oczyma.
– Ci, no niebiescy, stoją i krzyczą. Co ja mam im dać?
– Spokojnie. Właśnie zostałaś Królową.
– Królową?
– No tak, rządzisz, wydajesz rozkazy, nosisz koronę i… Chyba zmienią ci imię.
– Co? – Neska otworzyła szeroko oczy. – W co ty mnie wpakowałaś?
– To nie tak. Pasujesz im do jakiegoś proroctwa, coś takiego. Fajnie, co nie? Za kilka dni jest ceremonia koronowania. Moja siostra jest Królową, moja siostra jest Królową!
* * *
– Wejdź do środka. Kiedy wyjdziesz, powiesz, kim jesteś. – Czarodziejka znalazła się w kapsule. Minęło 15 minut.
Starsza siostra obserwowała scenę z boku, Neska nie wychodziła.
– Co się dzieje? – zwróciła się do jednej z obecnych alira.
– Ćśśś! Ona potrzebuje czasu.
– Jestem Panią Tęczy, Wschodzącą Gwiazdą, Światłem Empatii, bo złączyłam kolory w jedno, bo zniszczyłam Pierścień Sześciu Światów i połączyła w jedność wszystkie oddzielone Krainy. Ale jestem też Ag-Nes, ponieważ każdy powinien zachować swoją istotę. Zofia podbiegła do Królowej.
– Co myślisz o herbatce ze Złym? – powiedziała Ag-Nes do siostry. – Chodź, on na nas czeka. Nie gniewaj się.
















sobota, 23 maja 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 10


Szła samotnie do domu. Odesłała rudzielca do portalu. Musiał pomóc tej dziewczynie. Ona, Neska, nie miała już żadnej nadziei. Teraz, gdy wracała przez zamglone ulice do szarej rzeczywistości. Do świata, w którym nie poważano jej, w którym ją wyśmiewano, w którym istniała jako ta ponura i naiwna. Pierścień leżał w jej kieszeni. Zapukała do domu. Zamknięte. Wyjęła klucz, jak dobrze byłoby jechać teraz do Krainy Empatii, przekonać się, że Zofia żyje, że ma się świetnie i nic jej nie jest. Coś odwróciło jej uwagę.
* * *
Nad nią stały dwie wodne postacie.
– Gdzie jestem? – zdziwiła się czarodziejka.
– W Krainie Empatii. Jestem Teraminta, to jest Nona. – przedstawiła się pierwsza.
– Udało ci się – uśmiechnęła się druga. – Odnalazłaś Klucz. Ale nie za to będziesz wielka pośród nas, lecz za to, co stanie się później.
– Kim jesteście?
– Jesteśmy alira, duchy Empatii, zaprowadzimy pokój we wszystkim. Rozumiemy każdą istotę – odparły chórem.
– Czyli rozumiecie Złego…On naprawdę ma tak na imię?
– Niestety tak – zmartwiła się Teraminta – Tak naprawdę nigdy nikogo nie uśmiercił. Szantażował, zmuszał do pracy, więził, ale nie potrafi zabijać.
– Wiktor powiedział mi…
– Ale to nie sam Zły ją zamorduje. Wyśle Broń, wynalazek Gedera. Wysyłając ją nie wiedział w co się pakuje. On nie nadaje się do tyranii i właśnie na tym polega jego problem.
– Zofia jeszcze żyje? – to pytanie od dawna cisnęło się dziewczynie na usta.
– Tak – Nona pstryknęła palcami. – Twoja siostra powinna jutro tu być. Odpocznij. Straciłaś rachubę czasu. Jest wieczór, czas do łóżka. Zobaczysz się z siostrą jutro rano. Chodź. Znajdziemy dla ciebie odpowiednią chmurę.
* * *
Biały puch to najwygodniejsze miejsce do spania, jakie widziała Agnieszka. Miękkość wody, mleczna biel z elementami pąsowego, rześkie powietrze, delikatny masaż z promieni słonecznych, ćwierkanie ptaków. To wszystko napełniało czarodziejkę wewnętrznym spokojem. Ale jak ona teraz zejdzie? Zesztywniała. Cisza huczała jej w uszach. Rozmyślając nad bezpiecznymi sposobami opuszczenia podniebnych sfer Agnieszka zamarła. Krzyki. Czy to na pewno TA osoba? Na pewno.
* * *
– Nic się nie stało? – zapytała wysoka brunetka. – Z tej wysokości, no wiesz chmury były dosyć wysoko. O czym to ja mówiłam?
– Zofia! – Neska poderwała się z ziemi – Znalazłam Klucz! Żyjesz!
Nastąpiła chwila milczenia.
– Jak było? – odezwała się w końcu starsza siostra.
– Dużo się działo – odpowiedziała Neska. – Wszyscy mówili, że jestem wybrana, wiesz, w Krainie Miłości, a potem wyrzucili mnie za Drzwi. Mir-Wana powiedziała, że to przez fałszywe klucze. Nie rozumiem. Te klucze jeszcze istnieją? I jak w ogóle udało ci się wyskoczyć z tej skóry?
– Widzisz, odkryłam w planie Złego małą lukę. Ciało zaczęło chorować, a ja postarałam się, żeby umarło.
– Zabiłaś Olenę? – Agnieszka wzdrygnęła się. – Jak mogłaś?
– To był robot, marionetka, która nie myśli. Nie żywa istota. A co do fałszywych kluczy, tak, wciąż istnieją. Widzisz tutaj Zły nie ma dostępu, ale na zewnątrz nic się nie zmieniło. Moc Empatii nas chroni.
* * *
– Marleno, wsiądź do statku! – wykrzyknął szatyn. – Niedługo cała planeta spłonie, szybko!
– Nie – Odparła kobieta przeczesując jedną ręką ciemnorude włosy. Drugiej nie miała.
Wiał zimny wiatr.
– Musimy odlecieć. Będziesz szczęśliwa, obiecuję – nalegał. – Jestem twoim przyjacielem, nie pamiętasz?
– „Iskry przyjaźni zatonęły w mroku.” – Helonium, twój ulubiony autor, pamiętasz? Wielki z ciebie przyjaciel, chcesz zniszczyć mój dom – zaśmiała się. – Coś nam jeszcze z tej przyjaźni pozostało. Nie będę walczyć.
– Nie możesz – zaprotestował mężczyzna.
Ciężka kotara osnuła świat ciemnością. Niebo rozpłakało się. Marlena odwróciła się plecami i odeszła.
– A zresztą, rób co chcesz! – krzyknął jej na odchodne.
* * *
– Dlaczego musimy zabić Złego? – zapytała młodsza siostra.
– Już ci mówiłam, jest zły. Jest niebezpieczny. Gdyby nie on, nie musiałabyś szukać Klucza.
Dobiegł je ostry gwizd. Zatkały uszy. Nagle na samotnej polance, gdzie niedawno wylądowała Agnieszka zrobił się wielki tłok. Setki alira płynęły w powietrzu. Najdziwniejsze jednak było to, że wszystkie podążały w jednym kierunku. Teraminta, gdy zauważyła dwie dziewczyny opadła na ziemię i podbiegła do nich.
– Pospieszcie się – wysapała ostatkiem sił. – Zły zaatakował Szkołę! Tak, wiem Nesko, on nigdy nie atakował, ale jeżeli się nie pospieszycie, skutki mogą być nieobliczalne!
To mówiąc złapała je za ręce a srebrne iskierki otoczyły siostry i uniosły je w powietrze.
* * *
W Wielkiej Sali panowała cisza mimo że zgromadziło się tam około 200 osób. Wszyscy chcieli dosłyszeć Złego, który stał naprzeciwko dyrektorki, a jednocześnie przygotowywali jak najmocniejsze zaklęcia ochronne.
– Odsuńcie się. – rzekł mężczyzna.
– A więc zaczynaj – Legenda zmrużyła oczy i odsunęła kosmyk siwych włosów z czoła.
Zły skoncentrował się. Złożył ręce. Rozwierając dłonie tworzył kulę elektryczną. Uczennicy przeraziły się, ale jedna z nich, Mari, na szczęście nie straciła głowy i kazała pozostałym dziewczętom utworzyć krąg wokół pola walki.
Tymczasem siostry stały w pierwszym rzędzie razem z grupką alira.
– Patrz – Zofia wskazała na mężczyznę. – Jego kula ma zbyt dużą moc. Stracił nad nią panowanie. Pęknie mu w dłoniach. Żegnaj, Agnieszko.
Z dłoni sypały się snopy iskier. Dyrektorka szybko wzięła niebieską Energię i podała ją Ewie, pierwszej uczennicy. Ta przekazała ją Mari, Mari dała ją Tiarze, wreszcie Syelwa – kula elektryczna dotarła do Legendy, która wymierzyła we wroga. Ustawiła kulę tak, aby zniszczyła tylko jedną osobę, tę, w którą trafi Energia. Siostry trzymały się za ręce. Przeczuwały coś niezwykłego. Dyrektorka skupiła się. Cisnęła Syelwą. W tym momencie Agnieszka rzuciła się przed Złego.
Zofia ukryła twarz w dłoniach. Czas jakby się zatrzymał i plamy dźwięków zlały się w bezsensowną szarość. Później jeden głos niczym złoty dzwon wybił się ponad zwyczajny zgiełk. Ona umarła. Powoli kolory wracały, najpierw czerń i biel, potem karmazyn, żółcień i inne. Dźwięki, pieśń, muzyka… Muzyka? Zofia odwróciła głowę, przeniosła wzrok na Złego. Przeżył. Nagle zauważyła mgiełkę unoszącą się wokół niego. Właściwie on też unosił się w powietrzu. I Agnieszka. Zaraz, ona żyje!
– Tęcza, siedem kolorów stworzonych poprzez Królową – śpiewały alira.
– Stop! – powiedziała Teraminta. – Dziewczyna jest nieprzytomna. Trzeba się nią zająć.

















































niedziela, 17 maja 2015

"Cztery", Rozdział 3: Ori-Ann

Sob, 9.07.2105
Ori-Ann spaceruje po lesie już od trzech godzin. Udało jej się wyrwać z domu. I dobrze, bo dzisiaj przyjeżdżają wszystkie ciotki i babcie. Babski zjazd - inicjatywa mamy. Ale, jak stwierdziła ciocia Zosia, Ori-Ann przypomina bardziej chłopaka niż dziewczynę, dlatego jej obecność na spotkaniu jest bardzo niepożądana. Ori nie obraziła się (w końcu szczerość, to cecha, którą najbardziej lubi) i wybrała się do lasu, żeby trochę odetchnąć po egzaminach wstępnych i uwagach znajomych: "Nie uda ci się. Do SAIO dostają się tylko najlepsi", na które zwykle odpowiadała: "Jestem dobra, więc czemu nie najlepsza?".
Idzie powoli, koncentrując się tylko na tym, co czuje TERAZ. Gubi problemy w trawie: TERAZ liczy się wilgoć lasu i świergot tych maleńkich ptaszków.
Natura jest TERAZ w niej. TERAZ - to takie konkretne, piękne słowo. Znaczy dokładnie to, co powinno znaczyć.
Patrzy na blizny na lewym nadgarstku. Dwie rysy, jak drapnięcie. Podobają jej się.
To lato jest wyjątkowo upalne, ale w lesie czuje tylko orzeźwiający chłód. Lubi zieleń: zieleń lasu, nie neonową. Nie lubi neonowych kolorów, ale w lesie na szczęście ich nie ma. Tak samo w lesie nie ma wszystkich jej ciotek i babć. Nie mniej jednak siedzą w JEJ do mu i plotkują, piją hektolitry herbatki.
Ale oczywiście Ori-Ann jest ponad tym wszystkim jeszcze przez kilka spokojnych chwil, dopóki nie usłyszy...
- Ori! Gdzieś ty się zaszyła? - dziewczyna skrzywiła sie, słysząc ten głos. - Właśnie zaczęłyśmy o tobie rozmawiać, a konkretniej twoja psiapsióła Amanda wpadła do nas na momencik i... Na prawdę, jak mogłaś nas nie powiadomić?! Tak się nie robi! A przystojny jest chociaż?
Ori-Ann westchnęła ciężko. Głupia Amanda.
- Kto?
- Twój chłopak , rzecz jasna. A kto inny?
Wredna, fałszywa Amanda.
- Nie mam chłopaka. Ciociu, ja mam dwanaście lat!
- No cóż, Amanda powiedziała, że w twoim wieku KAŻDA ma chłopaka.
Fałszywa Amanda. Głupia ciocia Helenka. Wściekła Ori-Ann.
- Ciociu, ona kłamie!
- Ale przecież to taka miła dziewczyna. Przyjaźnicie się.

Na "babskim zjeździe" Ori-Ann stara się nie odzywać. To bardzo trudne, bo wszyscy (łącznie z Amandą) rozmawiają o niej. O "wielkich uczuciach", jakimi podobno darzy Grzesia z bloku obok. Plotkują o niej, nasycają się każdym szczegółem, a kiedy wydaje się, że temat zaczyna je nudzić, Amanda podsyła im nowe "informacje". Wreszcie nie wytrzymuje. I tak pobiła życiowy rekord w siedzeniu cicho i słuchaniu, jak kłamią.
Postanawia, że postara się to zrobić w miarę delikatnie. Mama poprosiła ją, żeby tym razem nie przeszkadzała jej, kiedy próbuje się zabawić. Ale Ori-Ann nie miała pojęcia, że będą rozmawiać o niej.
- Przeprszam bardzo - mówi z udawaną uprzejmością. - Czy możecie zmienić temat?
Robi się zupełnie cicho. Jakby nikt wcześniej nie zauważył, że Or siedzi z nimi przy jednym stole. Ciocie, babcie, mama i Amanda patrzą na nią, jakby zrobiła coś niestosownego. Po chwili jednak wracają do przerwanej rozmowy. Dziewczyna podnosi się z krzesła.
- To, co mówi Amanda to bzdury! Nie zakochałam się w Grzesiu, nie jestem jego dziewczyną i nie całowaliśmy się na klatce schodowej! - po tych słowach idzie do swojego pokoju.
Ściany są pokryte różową tapetą w serduszka, którą zrywa już od dawna. Na suficie wisi lampa udająca kulę dyskotekową. Na półce pysznią się czterdzieści trzy romanse i pięć pisemek o celebrytach. Jedyną normalną książką jest słownik synonimów. Jej pokój to mieszanina stylu mamy (elementy imprezowe) i cioci Helenki (pokochaj róż i zapuść włosy). Trzy lata temu (po tym, jak poprosiła na urodziny worek kamieni) obie uznały, że czas ją naprowadzić na właściwą drogę, pełną romansów, dyskotek i selfie. Zaczyna czytać słownik. Po chwili odkłada książkę i odrywa kawałek tapety. Ryje cyrklem w biurku kolejny, podobny do poprzednich napis. Łapie się za głowę. Przebywanie w tym pomieszczeniu stresuje ją.
"Pójdę sprawdzić,czy nie przyszła odpowiedź" - myśli.
Otwiera drzwi do pokoju, wychodzi z mieszkania i zagląda do skrzynki.
"Dziwne"
Ori-Ann wchodzi do domu. Z salonu nadal dobiegają przyciszone głosy. Wie, że list już przyszedł. Ma potrójną motywację, żeby dostać się do SAIO.
1. To szkoła jej marzeń.
2. Jeżeli się dostanie, to wyprowadzi się z domu i opuści ten przeklęty pokój na cały rok szkolny, żeby zamieszkać w internacie.
3. Jeżeli się nie dostanie (lub nie odbierze listu, który mówi, że się dostała) pójdzie do jakiejś akademii dam.
Zagląda do pokoju mamy. Biurko jest zawalone ulotkami i kopertami. Jedna jest otwarta. List przedarty na pół. Wystarczy go złożyć i... "Przyjęta do SAIO. Zadzwonić pod numer 902 365 120, żeby potwierdzić przyjęcie."
A więc tak to było. Mama ją oszukała. Sama odebrała pocztę. I nic jej nie powiedziała.
Teraz trzeba tylko potwierdzić decyzję. Nie będzię odwrotu.
Ori-Ann wyciąga telefon z kieszeni. Wystukuje numer. Po chwili wkłada do kieszeni spowrotem. Uśmiecha się do siebie.
Idzie do salonu. Amandy już nie ma.
- Mamo - mówi. - Znalazłam list ze szkoły... Odzwoniłam.
Zapada cisza. Ktoś zaczyna chichotać. Pewnie właśnie o tym rozmawiały o tym, jaka to Ori-Ann jest głupiutka.
- Nie rozumiem JAK MOGŁAŚ mnie oszukać?! Umawiałyśmy się, źe jak nie zdam, to pójdę do tej akademii dam, czy jak to się nazywa. Ja byłam uczciwa. Ale to nie był twój pomysł, prawda? Wydaje mi się, że to jakoś... nie w twoim stylu. Kto to wymyślił? Może.... ciocia Helenka?
- Zrobiłam to dla twojego dobra, kochanie. Nie mogę pozwolić, żebyś dalej była tym, czym jesteś. Popatrz na siebie! Powinnaś być nam wdzięczna, że posyłamy cię do miejsca, gdzie zmienisz się gruntownie. Ale skoro oddzwoniłaś do tej twojej SAIO bez rozważenia mojej propozycji, więcej nie odwiedzę tego domu - podnosi się z fotela, a cztery ciotki razem z nią.
Mama odciąga Ori-Ann na bok.
- I co? Łyso ci teraz?
- Nie.
- Jak mogłaś tak postąpić? Staramy się ci pomóc.
- Staracie się.
- Ori, to nie jest cool.
- Ori-Ann.
- Nieważne. Ty chyba w ogóle się nie przejmujesz tym, co do ciebie mówię! Ciocia Helenka chce dla ciebie jak najlepiej. A zresztą... Jak wyjedziesz, to przynajmniej będę mogła urządzić porządną imprezę. Wczoraj odłączyłaś prąd, innym razsm zjadłaś wszystkie chipsy. Co ty chcesz przez to osiągnąć?
- Sen.
Mama prychnęła.
- Jesteś egoistką: w ogóle nie myślisz o tym, że ja też chcę mieć coś z życia. Tak jest, prawda?
- Odwrotnie.
- Ech... Głupiutka Ori.
- Ori-Ann.
- Jak zwał, tak zwał.

sobota, 9 maja 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 9


Ląd, kraina polarna osnuta białym piaskiem. Iście pustynny klimat. W Krainie Wiecznej Zimy nie rosły żadne rośliny oprócz dwóch brzóz, które cudem przeżyły nieustające zawieje. Przyciągając wzrok drzew ogromna budowla, zamek z wodnego kryształu stał niewzruszenie na swoim miejscu. Wiatr dął w swój róg miotając płatkami śniegu, bił nimi z nieopisaną furią, dmuchał coraz mocniej: lodowy pałac już prawie zniknął, tak gęsto padał zimny puch. Stojące w jednej z zasp Drzwi Do Nikąd otworzyły się. Wyszła stamtąd młoda dziewczyna. Nosiła krótką spódniczkę oraz cienki sweter.
– Do stu piorunów, bez przesady, co? Piekielne gorąco – kraina śniegu, bardzo dużo roślin – dwa umierające e… no drzewa. Zwariować można! Po co ja w ogóle tu przychodziłam?! No tak. I po co ja brnę w śniegu, okaże się, że ta legendarna „Królowa” nie istnieje, że muszę teraz szukać czarodzieja w lisiej czapce, że w ogóle moja siostra jest chora psychicznie i … – rozległo się przeciągłe wycie. – Wilki? Nie, to tylko wiatr… A zresztą, cokolwiek to jest, moja siostra nie jest, nie była i nigdy nie będzie obłąkana. Gdyby tak było, nie przeżyłabym ani jednego dnia w Szkole. I zawsze będę szukać tego Klucza. Nawet jak… Nie mogę zginąć. – Agnieszka przyspieszyła kroku. Choć szła może sześć metrów na godzinę, to w jej przekonaniu pruła przez zaspy z niewiarygodną prędkością. Bezlitośnie zgniatając chmury płatów śniegu rozpruwała grubą pierzynę. Do zamku jeszcze tylko kilka kroków…
Bam! Wtoczyła się do Pałacu. W pozycji stojącej utrzymywała się resztkami sił. Rozejrzała się wokół siebie. Wielkość zamku ją przytłaczała. Na lodowo-niebieskiej posadzce nie leżał żaden dywan. Na ścianie nie wisiał żaden obraz. Ale ze śnieżnobiałego sufitu zwisał żyrandol tak duży, że muskał ją lekko w ramię, tak ciężki, że gdyby spadł zabiłby Neskę.
– Królowo! – zawołała, a echo powtórzyło jej głos. – Królowo! – nie było odpowiedzi. Poprzedzone ujadaniem wycie znów się rozległo.
To nie może być wiatr – pomyślała dziewczyna, – to wilki! Czarodziejka nigdy nie bała się wilków w odróżnieniu od swojej siostry. Przypominały nią samą. Wiele z nich zostało zabitych i podczas pełni te, które jeszcze pozostały, krzyczały w bólu i wściekłości do swoich przyjaciół, braci i sióstr, które gdzieś tam skąpane w białej poświacie odpoczywały po śmierci. Ich siła zdumiewała czarodziejkę. Kiedyś w lesie spotkała jednego z księżycowych psów. Chciał ją zaatakować. Widziała zjeżoną sierść na grzbiecie fosforyzujące oczy i strach, poczucie zbliżającego się końca. Odeszła. Nie mogła nic więcej zrobić. Ale od tamtego czasu pokochała te stworzenia, chociaż przerażenie zmieniło je w potwory. Przyglądając się wysoko sklepionym salom szła teraz przez pustkę pałacu, podążała za głosem zwierzęcia. W końcu dotarła do najokazalszego i najmniejszego zarazem pomieszczenia. Przy jednej ze ścian stał wysoki tron. Patrząc się w kryształową kulę i popijając herbatkę siedziała na nim kobieta o słomkowych włosach. Na czole lśnił mały diadem, chabrowa suknia podkreślała grację figury. Obok niej stał rudy chłopak. Po prawej ręce królowej siedział wilk. Wszyscy troje rozmawiali ze sobą.
– Jesteś pewien, że chcesz jej o tym powiedzieć? Zastanów się – ciągnęła jasnowłosa.
– Nie, ale…Ona sobie nie poradzi. Zły wytropi ją zanim…
– Tylko, że jest jeszcze kawałek lodu, zagadka, którą trzeba rozwikłać – jak to mówimy ja i Gerda – ty jej potrzebujesz, jeśli powiesz jej o tym teraz, na pewno cię nie zawiezie.
– Grrrrr…– wtrącił się księżycowy pies.
– A, tak kochana. Zapomniałam o mojej kuli. Witaj Agnieszko! – zawołała śpiewnym głosem. – Jestem Ariadis, Królowa Lodu. Napijesz się herbaty?
– Herbaty?! – wrzasnęła dziewczyna. – Herbaty?! Po to przebyłam sześć Światów, żeby cel mojej podróży zapraszał mnie na herbatę?!
– Powiem, jak szukać Klucza – odparła kobieta. Przy herbacie. Jeśli zamierzasz szybko dotrzeć do Komnaty musisz się lepiej ubrać. Pojedziesz na Gerdzie. Nie martw się, nie zrzuci cię.
– No dobrze – zgodziła się Agnieszka, a Królowa nalała jej złocistego płynu do osobnej filiżanki.
– To bardzo proste. Musisz w każdym Świecie wyczarować te niebieskie iskry, co w Krainie Miłości.
– To wszystko?
– Tak. Jak odnajdziesz Klucz musisz pomyśleć o Krainie Empatii, wtedy, według legendy Wrota się otworzą.
– Tej Legendy, co wysłała do mnie list?
– Nie. Legenda, która wysłała do ciebie list, to dyrektorka twojej szkoły.
– Co?!
– Natomiast legenda, o której mówię to starodawna opowieść o kolorach, które zostaną zbudzone i połączą się na znak pokoju między wszystkimi stworzeniami i przyrodą.
– Nic nie rozumiem.
– Nikt nie rozumie. Ale wygląda na to, że to ty jesteś tą, która „piorunem w ziemię uderzyła i wszystkich nas uratuje”. Prawdopodobnie z Krainy Empatii wyjdą wtedy potężne siły magiczne, które pomogą unicestwić Złego.
– Zabić? – przeraziła się Agnieszka – To okrutne.
– A masz jakiś lepszy pomysł?
– Nie.
– Ja też nie – odezwała się Królowa po chwili milczenia. – To okropne. To mój kuzyn.
– Kuzyn?! Z iloma osobami w Krainach jest jeszcze spokrewniony?!
– Budowaliśmy razem zamki z piasku, naprawdę. Asmilora, jego siostra zawsze trzymała stronę swoich rodziców. „To dziecko jest stworzone do podbojów” – mówiła ciotka, dlatego Asmi zawsze nam przeszkadzała. Była taka władcza, schodziliśmy jej z drogi. Strija i Lilian, moje siostry, zawsze nam towarzyszyły. Od Lilian biło takie światło. Ona była najstarsza, ale nam to nie przeszkadzało, w każdym razie mnie. Bo Strija była wściekła, czuła się wykorzystywana jako ta najmłodsza. Wszyscy jej unikali, ponieważ nie panowała nad swoją mocą. Tu i ówdzie coś spłonęło, no, wiesz, jak to bywa. Jedyną osobą, która nie bała się z nią przebywać była właśnie Lilian. Nie chciała, żeby jej mała siostrzyczka czuła się samotna. Strija gardziła litością. W jej Krainie nie zależała już od nikogo. Jeszcze jedno. Wiktor prosi, żebyś zawiozła go pierścionkiem na Nimeru, waszą planetę. Koniecznie chce się tam dostać. Jak najszybciej. Prawdopodobnie wpadł w jakiś portal i bez pierścienia nie może wrócić. Nie musisz mu go dawać, wystarczy, że pozwolisz mu iść ze sobą.
– On jest niemy? – spytała Neska. – Nie może sam powiedzieć? Biedak. Ale jak udało się go zrozumieć?
– Nie jest niemy. O ile wiem, słyszałaś jak mówi. Po prostu jest trochę nieśmiały.
– A, tak faktycznie. Chodź Wiktor. Wielki dzięki za herbatę. Miętowa to moja ulubiona – utkwiła wzrok w Gerdzie. – Musimy już iść.
– Znów się spotykamy – warknęła wilczyca.
– Poznaję cię – odpowiedziała czarodziejka. – Miło mi.
– Ty ją rozumiesz – zdziwił się Wiktor. – Jak?
– Dlaczego mam nie rozumieć? – rzekła Agnieszka, kiedy już wychodzili.
– No…Bo zwierzęta nie mówią.
– Tak, to dlaczego Gerda mówiła, hę?
– Jesteś dziwna.
– Przypominasz mi trochę Ernesta.
– Ernest nie istnieje – chłopak odetchnął głęboko. – Ja nim jestem. Śledziłem cię przez wszystkie Krainy, ale zgubiłem pelerynę niewidkę.
– I mam cię teraz zabrać na Nimeru?
– No, tak. Gnomy Złego mnie gonią. Nie chciałem cię szpiegować, naprawdę. Na Nimeru mam przyjaciółkę, a Zły zagroził, że ją…
– Rozumiem.
* * *
Gdzie oni się podziewają? – pomyślała Ariadis. – Już minęło trochę czasu. Jeszcze nie wypuściła tutaj iskier. Chyba, że znaleźli już Klucz. – Sięgnęła po kryształową kulę. – Nie, są w Krainie Nocy.
* * *
– Agnieszko, skup się! – poprosiła Królowa. – Wypuść iskry!
Ziemia zadrżała pod wpływem siły. Huknęło. Klucza nigdzie nie było.
– Idziemy – stwierdziła dziewczyna. – Musimy wracać. Twoja przyjaciółka czeka na ciebie – zwróciła się do Wiktora.















































niedziela, 12 kwietnia 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 8


Małe punkty błyszczały na firmamencie nieba tylko po to, żeby można było je obserwować. Najjaśniejsza gwiazda Lia mrugała wesoło na ciemnym tle. Obok niej świecił gwiazdozbiór Lotosu, Koła Dawnych Dni, Róży, Beatrycze i wiele innych, które Agnieszka dobrze znała. Czarodziejkę zachwycił blask ciał niebieskich, ale czerwona lampka mrugała w jej głowie niezwykle intensywnie. Przecież teraz jest dzień, a raczej powinien być. Jednak dwie inne konstelacje wprawiły ją w osłupienie: Sowa i Galop. Szła brukowaną uliczką patrząc się w niebo.
– Ej, nie mogłabyś bardziej uważać?!
Neska odwróciła się.
– Naprawdę mi przykro. Szukam królowej. Mógłbyś mi pomóc? – zwróciła się do chłopca.
– W chmurach? – zaśmiał się tamten – Jestem Er…Ernest. Chodzi ci o Królową Nocy? Mieszka w swoim obserwatorium. To całkiem niedaleko stąd. Jak masz na imię?
– Agnieszka. Właściwie nie wiem, która to królowa. Lilian nie powiedziała.
– Jesteś naiwna – stwierdził Ernest – Słuchasz jakiejś kobiety, ufasz jej. Gdyby ktoś cię śledził, już dawno by cię złapał.
– A jeszcze nie. Nikt mnie nie dorwie.
– I do tego samochwała. A wyobraź sobie, że to ja jestem szpiegiem, co bym zrobił na jego miejscu? Zabiłbym cię.
– No, co ty? Miałbyś być szpiegiem? – zdziwiła się dziewczyna
– Nie – zniecierpliwił się chłopak – Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś przestała mamleć językiem. To kraina nocy. Roi się tu od ciemnych spraw.
Oboje szli przez jakiś czas w milczeniu. 5 minut, 10 minut, 15 minut…
– Ile się jeszcze idzie do tego obserwatorium? – czarodziejka nie wytrzymała.
– Już tu jesteśmy. Ślepa jesteś? W prawo, nie w lewo. Patrz. – wskazał na wielką wieżę – Idź, ja się boję. Nie wiadomo, co tam czeka. Cześć! – i poszedł sobie.
Neska spojrzała na budynek. Naprawdę wysoki. I ciemny jak noc. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mogła tylko patrzeć na ogromną budowlę. W końcu podeszła do drzwi i zapukała. Nikt jej nie odpowiedział, więc weszła do środka. Oczekiwała, że wejście zamknie się jak tylko przez nie przejdzie. Pozostało jednak otwarte.
– Szlaje – wyszeptała. Ogarniał ją taki mrok, że musiała zapalić iskierkę. Teraz dopiero rozpoczęło się prawdziwe piekło. Jej złowieszczy cień suwał się po ścianach wieży, gdy Agnieszka wspinała się w górę po krętych schodkach, które zdawały się nie mieć końca. Czarny i długi kontrastował z jasnością światła, które roznieciła w dłoni. Echo niosło każdy jej krok, mimo że czarodziejka starała się chodzić ostrożniej. Mijały wieki. Ile już żyła w tym mrocznym świecie? Do każdego kroku musiała się zmuszać. Gdyby nie Zofia, jej ukochana siostra, nigdy nie zakładałaby tego ohydnego pierścionka i pod żadnym pozorem nie wchodziłaby do obserwatorium. Ale teraz już za późno. Zwłaszcza, że znajdowała się na samym szczycie. O nie. Nie warto się cofać. Ponieważ tuż przed nią znajdowały się drzwi. Zapukała, znów nikt nie odpowiedział. Pociągnęła więc za posrebrzaną gałkę. Jak śmiesz zakłócać nam spokój?! – ryknęła kobieta. Jej włosy i biała skóra lśniły w blasku księżyca. Czarna suknia z wysokim kołnierzem zaszeleściła – I co masz do powiedzenia?!
– E…– dziewczyna nie spodziewała się takiego powitania. No więc, przybywam w pewnej sprawie – orzekła rezolutnie. Nikt (oprócz starszej siostry) jeszcze nie zbił jej z tropu. Chcę znaleźć Królową, która pokaże mi jak znaleźć Klucz do Piątego Świata, czy jakoś tak.
– Los nam cię zesłał! – krzyknęła władczyni melodyjnym lecz ostrym głosem.
– Nieprawda, Królowa Światła.
– Jesteśmy ostatnią osobą, którą widzisz.
– Co ma pani na myśli? Psychopatka – dodała cicho.
– Giń – rzuciła w Neskę piorunem.
Ta uchyliła się przed ciosem, jednak przedstawicielka płci pięknej zafundowała jej jeszcze dwa.
– Co ty robisz?! – Agnieszka osłoniła się polem siłowym.
– Jesteśmy Asmilora, zapewne już o nas słyszałaś.
– Nie, skąd? – odpowiedziała dziewczyna rzucając elektrycznymi iskrami w Królową.
Jednak ta, odebrała cios dzięki mieczowi, który ściągał błyskawice i uderzyła ze zdwojoną siłą.
– Sonorie dekresco! – powiedziała dziewczyna i podleciała w górę. Po tym zaklęciu mogła unosić się w powietrzu przez minutę.
– Słyszałaś więc o naszym bracie?
– Kim on jest? – odpowiedziała uchylając się w powietrzu od kolejnych ciosów. – Kim?
– To materiał na najzdolniejszego władcę świata – westchnęła – Oczywiście trzeba go jeszcze sporo nauczyć. Nazywa się Zły.
Agnieszka opadła gwałtownie na ziemię.
– Zły? – powtórzyła dziewczyna.
– Tak, twoje trudy na marne. Nawet, jeśli jesteś „wybrana”, już nikt cię nie zobaczy. Mamy większą moc – prawdopodobnie rozmawiała z kimś, kto za chwilę padnie martwy, nie warto więc zdobywać się na jakiekolwiek emocje. Ciskała błyskawicami raz po raz, lecz pole siłowe odpierało jej cizary.
– Czyli nie powiesz mi jak szukać Klucza? – Agnieszka przeszła do konkretów – Nie jesteś TĄ Królową?
– Jesteś naiwna – władczyni ze śmiechu opuściła miecz-piorunochron na posadzkę i potknęła się o krzesełko stojące za nią.
– Aniron kroddo – czarodziejka wybiła szybę z jedynego okna w pokoju, wypowiedziała zaklęcie, aby mogła latać i wyfrunęła z wieży. Już chwilę później zbliżała się do Drzwi Komnaty.




















sobota, 4 kwietnia 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 7


W tej krainie panował nieznośny skwar pomimo wczesnej pory. Agnieszka szła wydeptaną ścieżką.
Po prawej i lewej stronie rosły kolorowe kwiaty, a obok nich wysokie krzewy. Jednym słowem: „sielanka”, a dwoma: „beztroska sielanka”. Czarodziejka zapomniała już prawie po co przyszła do tej gorącej krainy.
– Och! – krzyknęła. W pewnym miejscu z gałązki zwisało niewidzialne COŚ. Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy i starała się równo oddychać. Postawiła prawą nogę przed lewą i lewą przed prawą. Prawa, lewa, prawa, lewa, prawa, lewa. Jeszcze tylko jeden krok…
– Uff! – teraz ostrożnie wyciągnęła rękę przed siebie – Aaa! – wrzasnęła bezgłośnie.
Spodziewała się niczego ale nie dotknęła pustki tylko… wełny. Tym razem spokojnie wzięła to coś do ręki.
– Wełna przemaka – stwierdziła Neska. – Po co komuś płaszcz, który przemaka? Po co niewidzialny płaszcz, który przemaka? – zastanawiała się głośno. Przypomniała sobie dodatkowe zajęcia z Wyczucia, przedmioty, które musiała zobaczyć nie ruszając się z miejsca. Mogła otwierać oczy, ale przedmioty pokryto niewidzialną dla oka tkaniną.
– Niewidzialność, niewidzialność – dziewczyna wyglądała tak jakby obudziła się z sennego koszmaru.
– Szpieg! Jest tutaj! – powiedziała, ale zaraz potem zamilkła. Agent mógł stać tu za krzewami a ona krzyczała, gadała i w ogóle zachowywała się całkiem nieodpowiedzialnie. Obejrzała się za siebie. Nikogo nie widziała, ani za sobą, ani przed sobą. Nie zaufała własnemu wzrokowi. Spróbowała go wyczuć.
– Miej się na baczności Nesko – szepnęła do siebie. – Czuję człowieka. Jest po prawej stronie żywopłotu. Bardzo blisko. No dalej kobieto. Musisz sprawdzić. Lee kordao – wypowiedziała zaklęcie pola siłowego i przedarła się przez krzaki.
– Co? Chatka? Tutaj? – No, zapytam o królową, tę, o której opowiadała ta wariatka. Przepraszam, że cię uraziłam, pani. Bla, bla, pani. Bla, bla, bla, pani! Jakby nie wiedziała, że nie jestem dorosła! Albo, że nie jestem jej władczynią! Ale mówiła coś o jasnowidzeniu, więc może wie, że kiedyś dorosnę? E…tam, zwykła krętaczka. Pewnie to przez te fałszywe klucze, biedna. Ale nie myliła się na pewno co do jednego; nie wiem jak szukać Klucza. I pewnie ma rację co do tej królowej, może mi powie, jak znaleźć. A ciekawe, co się stanie, jak odnajdę ten Klucz. Zło nie będzie mogło tego przetrwać, hmm. To może jak pokonam Złego, siostra stanie się prawdziwą Zofią. Dziewczyna zapukała do domku.
– Kto tam? – rozległ się znudzony głos.
– Czy wie pani, czy jest tu jakaś królowa?
– Nie, wchodź ugościmy cię albo jeśli nas szpiegujesz…No właź.
Wszędzie stały klatki ze zwierzętami. Agnieszka nie mogła na to patrzeć. Jazgot, pisk,wycie. Na pewno były wygłodniałe. Ich właściciele długo nie karmili swoich pociech.
– Jak się nazywasz? – zapytała kobieta – Hej, ty, jak się nazywasz?
– Agnieszka, nie mam nazwiska, psze pani. Zna pani tu jakąś królową? – ostatnia nadzieja powoli gasła. – hmm?
– Nie. Nie ma tu żadnej królowej. To wszystko? No, to wychodź. Nie chcemy tu gości.
– Jaki to świat i co tu robią te biedne zwierzęta? Ktoś powinien je nakarmić!
– Kraina Życia. Giną tu. Jak wiesz, Zły narobił dużo spustoszeń. Te, co jedzą rośliny muszą umrzeć. Inaczej zaczniemy głodować.
– Do widzenia – powiedziała. Nie miała co tam robić. Kolejne Drzwi czekały.


















sobota, 28 marca 2015

"Zaprzysiężeni" Rozdział 3

Pierwsza grupa wędrowała do Seriklonu, stolicy Nyi. Droga to miasta zajmowała trzy tygodnie- zwłaszcza, że Zaprzysiężeni szli piechotą, a Pierwszy Las przepełniały dziwne zwierzęta i ludożerne rośliny.
Białowłosa Alwa czuła się wyśmienicie. Dobra kondycja pomagała jej, poza tym mogła wspomóc nogi czarami. Współtowarzysze dziwili się, dlaczego tak rzadko używała magii, ale nie śmieli jej o to zapytać. Nawet Skała bał się czarodziejki, chociaż dorównywał jej rangą. Oboje przewodzili Zaprzysiężonym, chociaż to Alwa rządziła w większym stopniu. Niestety on ścigał złodzieja, a Przywódczyni z dobrze znanego sobie powodu nie mogła tego zrobić.
Czarodziejka przyjeżdżała się mocnym liściom młodych i starych drzew, starając się nie zważać na hałas rozmowy.
- Wiesz, że łączniki to nowy wynalazek Bezimiennego?
- Tak, wiem - Maria cierpliwie odpowiadała na pytania Nika. - Podobno służy do otwierania przejścia w polu siłowym, które chroni Nyę.
- Interesujesz się tym? Ja bardzo. Odkryłem to jakiś czas temu. Pamiętam ten dzień. Strasznie się nudziłem i wtedy mój Kamień zaczął świecić. Dotknąłem go i zobaczyłem działanie łączników! Mój Kamień jest żółty - wyjął z torby małą kulę. - A twój? Pokaż go.
- Bo widzisz... Nie mogę. Ktoś go ukradł. Druga grupa właśnie go szuka, a wy idziecie ze mną do Seriklonu. Rozumiesz... Jak umrę... Kamień uzna, że należy do złodzieja. W najlepszym razie będę dotykać Kamienia w chwili śmierci i on po prostu się rozpłynie.
- To ty jesteś Maria? Zdrajczyni. Jak mogłaś wrócić? Ja bym się nie odważył. Dlaczego dopuściłaś się... tego czynu?
Maria spojrzała na niego ze smutkiem.
- Mój Kamień mówi o śmierci.
Pokiwał głową i zamyślił się.
Maria przyjrzała się Nikowi. Blond włosy kręciły się na jego głowie jak sierść pudla. Duże oczy powiększały idealnie okrągłe szkła. Patrzył w dal, ale niczego nie widział. Myśliciel. Tacy jak on nie zajmują się zwyczajnymi sprawami.
Ktoś chwycił ją za rękę i pociągnął w swoją stronę. Drewniana bransoletka mignęła jej przed oczyma. Tylko jedna kobieta taką nosiła. Nie zdejmowała jej nawet do snu.
- I myślisz, że nie zauważyłam? - uścisk Ygerny był mocny i wściekły. - Opuściłaś nas, a teraz masz czelność wracać! Pokładaliśmy w tobie wielkie nadzieje, Przywódczyni myślała, że będziesz jej chlubą. Ty... ty nas zawiodłaś. I jeszcze śmiesz...
- Zostaw ją! - Wtrącił się blady mężczyzna z zębem rekina na szyi. Śnił się Marii tej nocy. Nazywał ją Dianą. - Zostaw ją w spokoju! Czy coś ci zrobiła?
- Dlaczego jej bronisz? - łuczniczka Diana odciągnęła go na bok. - Ona plotkuje o nas z Przywódczynią! Nie rozumiem cię. On, załatwią to po swojemu!
Maria próbowała się wyrwać, ale mocna dłoń Ygerny wciąż ją trzymała.
- Nie załatwią tego po swojemu - mężczyzna zbliżył się do Marii. - Puść ją!
- Dobrze, puszczę ją. Załatwimy to innym razem - mulatka puściła wyrywającą się Marię.
Alwa rozkoszowała się leśną ciszą. Nagle usłyszała kłótnię.
- Cicho tam! - znów zrobiło się tak cicho jak przedtem.
Maria obróciła się w kierunku Nika, żeby kontynuować rozmowę. Obróciła się w prawo. Obróciła się w lewo. Z tyłu też go nie było.
- Gdzie jest Nik? Nik? Wiecie gdzie jest Nik? On, Diana...
Alwa zniecierpliwiła się.
- Ciszej tam! Nie możecie choć przez chwilę się nie kłócić?
- Nika nie ma - krzyknęła Diana. - Pewnie znowu się zamyślił.
- Musimy go znaleźć - orzekła Przywódczyni. - Jest członkiem naszej drużyny.
- To nas spowolni - westchnęła Ygerna, ale musiała słuchać Alwy.
- Podbiegnijmy - zaproponowała Maria. - Mogło mu się coś stać.
Zaprzysiężeni dotarli do miejsca, w którym ostatnio widzieli Nika.
- Pomocy! - odezwał się zduszony krzyk. - Pomocy!
Sześciu Zaprzysiężonych stanęło w kole plecami do siebie. Co to za zwierzę napadło na Nika?
Maria zorientowała się, że nie znajdzie go w obrębie wzroku. Biegała po lesie. Jej wzrok przyciągnął kwiat, którego kielich był trochę mniejszy od niej. Wyglądała ładnie, ale ciężko by było trzymać ją w ogrodzie. Śmierdziała wymiotami i gniciem. Coś kopnęło roślinę od środka. Noga Nika. Już chciała przybliżyć się do kwiatu, ale magiczna siła Przywódczyni odciągnęła ją w ostatnim momencie. Kielich otworzył się z zamiarem połknięcia jej, ale zamiast tego Nik się uwolnił. Prawie. Kwiat znów go wessał do środka.
Alwa próbowała czarami pokonać roślinę, ale nie udało się.
- Przekroję to coś - On wyciągnął nóż.
- Nie! - zaprotestowała Przywódczyni. - Mógłbyś zabić i Nika i siebie.
- Wolałabyś, żeby to coś strawiło go żywcem?
- Nie to było w moich myślach. Spróbuj rzucić nożem, żeby przeciąć łodygę.
Spróbował On. Spróbowała Ygerna. Diana zastanowiła się.
Spudłowała raz, tydzień temu. Myślała, że jest niezawodna. Myliła się. A co, jeśli teraz też nie trafi? Nie chciała ryzykować życia Nika. Nie chciała mieć na sumieniu jego śmierci. Ale roślina trawiła go.



sobota, 21 marca 2015

Drugie Powiadomienie

Kochani, nadchodzi wiosna!
(Choć u mnie zima się nawet nie zaczęła)
Już wcześniej zaczęłam wprowadzać wiosenne zmiany, takie jak etykiety i spis treści. Dzisiaj dochodzi do tego avatar i szablon.
A teraz, pytanie do was: co wam się najbardziej NIE podoba w mojej Twórczości? Czekam na odpowiedzi.
P.S. Dzisiaj nie będzie już posta.

sobota, 14 marca 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 6


Usłyszałem, że coś dobija mi się do okna. Wiedziałem, kto to. Wcześniej nie chciałem wpuszczać jej do środka, ale wybiła szybę i wleciała sama. Potem musiałem przenieść się do innego pokoju na trzy miesiące (!) kiedy moje gnomy reperowały szybę. Tym razem nie popełniłem tego błędu. Biała Gołębica wleciała bez przeszkód do mojej komnaty i pośrodku zmieniła się w świetlistą postać.
– Dlaczego chcesz zabić niewinną dziewczynę? – zapytała kobieta. – Nie pamiętasz Marleny?
– A co ma do tego Marlena?! – burknąłem. Nienawidziłem, gdy przychodziła, gdy mówiła o Marlenie.
– Inga jest jego przyjaciółką, a Marlena twoją. Jeżeli zabijesz Ingę, twój szpieg cię znienawidzi. Stanie się taki jak ty.
– Ale ja nie zamierzam zabić tej jego przyjaciółki. Chcę go tylko postraszyć. A jeżeli nie posłucha…Nie zamorduję jej osobiście. Użyję Broni.
– Czyś ty zwariował? Mścisz się. Na niewinnych! 10 lat temu byłeś marzycielem, jakich mało. Kochałeś ją, mimo że nie miała ręki. Nie chciałeś panować nad całym światem, do czego dążyli twoi wujowie. Zamknęli cię w piwnicy – byłeś jako wolny, szczęśliwy ptak zbyt niebezpieczny dla nich, dla żądzy władzy. W ciemnym więzieniu – ciągnął Mój Wewnętrzny Głos – przestałeś wierzyć w dobro.
– Wcześniej byłem naiwny!
– Jestem tobą, Twoim Sumieniem, tym co masz w środku. Czemu mnie zakrywasz, czemu zakrywasz siebie!
– Ciągle dogadujesz! Nie mogłabyś mi czasem pomóc?! – krzyknąłem.
– Cały czas ci pomagam. Próbuję ci pomóc. Ale ja tu nic nie zdziałam. To ty musisz to zrozumieć.
– Podsunęłaś mi świetny pomysł! Zniszczę tę planetę!
– Zniszczysz Nimeru? I oczywiście zabierzesz ze sobą Marlenę i polecicie na Mireję do Układu Iris? Nie pomyślałeś, że tam teraz jest Geder? Nie pomyślałeś, że Marlena nie będzie chciała lecieć?
– A dlaczego miałaby nie chcieć? Jesteś okropnie uparta!
– Nieprawda! – Sumienie roześmiało się. – To ty jesteś uparty.
– Rozmowa z tobą nie ma sensu! – odciąłem się.
– Nie ma sensu kłótnia z samym sobą.
– Idź stąd bezmózgi Ptaku! – miałem jej dość. – No już, okno jest otwarte.
– Ciesz się, że mnie jeszcze masz. Kim jest Geder?
– Hmm! Ykchym! Ychy, ychy! – poszedłem zamknąć okno. – Zimno tu.
– To ty jesteś zimny. Psujesz się, gnijesz – przebiegł po mnie dreszcz, to brzmiało jak proroctwo, niespełnione proroctwo, które zagrażało wszystkim antagonistom. – Kim jest Geder?
– Jest moim synem. Skolonizował dziką planetę Doo – Librees i nazwał ją swoim imieniem. Zamierza zdobyć Mireję. Moja krew! Ale…
– Jest twoim synem?
– Nie! Adoptowałem go. Przestań zadawać głupie pytania! Dłużej tego nie wytrzymam – brakowało mi sił, żeby z nią rozmawiać – Przecież jesteś mną tak czy nie?!
– Jestem tobą, masz rację i wiem o czym myślisz, ale nie wiem, co sobie wmawiasz – ten jej kamienny spokój doprowadzał mnie do szału. – Popatrz na mnie. Jaka jestem? Brzydka, obleśna?
– Piękna. Jesteś piękna – nie mogłem skłamać – I co?
– Ja jestem tobą. To ty jesteś piękny. Tylko mnie nie ukrywaj. Przestań się psuć.
Świetlistej wyrosły złote skrzydła, ona sama skurczyła się i już jako Gołębica wyfrunęła przez okno, lecąc w promieniach wschodzącego słońca.

























piątek, 6 marca 2015

"Cztery" Rozdział 2: Nidalei

3.07.2105, niedziela
Nidalei spacerowała z koleżanką alejami parku.
- Wiem, że ciężko się... tam dostać - powiedziała.
Nie chciała urazić Rebeki, która w zeszłym roku nie zaliczyła wstępnych.
- Tak, to prawda, ale ciebie na pewno przyjmą... Ta sytuacja ma swoje minusy. Nie, żebym była zazdrosna, ale Szkołam Muzyczna VI klasy i II Stopnia nie jest JEDYNĄ szkołą w tamtym miejscu. Nie bez powodu nazywa się ono Zespół Trzech Szkół. Jest jeszcze Szkoła Przyrodnicza i i SAIO - Szkoła Ataku I Obrony. Czytałam, że... No wiesz, oni tam WALCZĄ. WALCZĄ! Słyszysz, Nidalei? Przecież to samo w sobie jest prostackie. A oni nie ograniczają się do ćwiczeń między sobą. Niektórzy (brutale) wykorzystują swe umiejętności przeciwko takim jak ty.
- Jestem PEWNA, że będą mnie omijać szerokim łukiem. - odpowiedziała chłodno Nidalei. - Poradzę sobie.
Rebeka ją denerwowała; próbowała naśladować jej styl, traktowała ją jak swego idola i ciągle rozpowiadała jaka to Nidalei jest piękna i zdolna. Ale Rebeka była też dobrą dziewczyną, a ponadto jej starą znajomą.
Obie skręciły w Zieloną Aleję, gdzie światło słoneczne docierało jedynie przez liście drzew. Od razu poczuły miły chłód.
- Jedno mnie niepokoi - Nidalei spojrzała prosto w oczy Rebeki. - Jedna z przesłuchujących mnie nauczycielek była UDERZAJĄCO podobna do mnie. Była wysoka, szczupła i nosiła długą sukienkę. Chciała mi podpowiedzieć.
- I co ci podpowiedziała?
- Nic! Nie zgodziłam się na to. To byłoby ŻAŁOSNE (przecież wiem, że zda bez niczyjej pomocy). Ale najbardziej niepokoi mnie to podobieństwo.
Rebeka uśmiechnęła się przymilnie. Nidalei nienawidziła tego uśmiechu, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Wiesz... Jeżeli widzisz kogoś NAPRAWDĘ pięknego, to może się wydawać, że to ty.
Tym razem Nidalei nie wytrzymała. Miała problem, a Rebeka nawet nie powiedziała czegoś w stylu: "Nie gadaj głupstw", tylko... no właśnie, traktowała ją jak głupią.
- Idę do domu.

piątek, 27 lutego 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 5.


Tym razem Agnieszka nie znajdowała się na wolnym powietrzu, jak w dwóch poprzednich Krainach tylko w jakimś budynku, najprawdopodobniej w pałacu. Wiele lamp oświetlało pomieszczenie, nie było nigdzie miejsca na ciemność, a jednak dało się tam odczuć pewną sztuczność, tak jak blask słońca niepodobny jest do energii elektrycznej. W sali tronowej, na marmurowej posadzce stało złote krzesło i nic poza tym. Zza niego wychyliła się jasna postać. Rozejrzała się, jakby sprawdzając, czy nikogo nie ma. Widząc młodą dziewczynę podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
– Aaa! – wrzasnęła czarodziejka.
– Nie bój się, pani, nic ci złego nie uczynię – szepnęła.
– Dzień dobry, jak się pani nazywa?
– Lilian – odpowiedziała kobieta.
– Ja jestem po prostu Agnieszka, nie jestem „panią”– pewnie władczyni uważała ją za dorosłą.
– Już niedługo, pani. Jestem Królową Krainy Światła. Czemu więc mam zakrywać prawdę, skoro światło nie znosi niejasności?
– Ty…przepowiadasz przyszłość? – Neska tak się zdziwiła, że zapomniała o formie grzecznościowej.
– Widzę jasno, ale nie wszystko, a przeszkody Złego wcale mi nie pomagają, pani.
– Czy misja się powiedzie, proszę pani? – zapytała Agnieszka.
– Twoja siostra żyje – rzekła Królowa – Pani, ja nie mogę ci powiedzieć. Przepowiednie są niebezpieczne. Jeżeli powiem, że nic się nie uda, zaczniesz myśleć…Och, przepraszam, jeżeli cię uraziłam, pani. Myśleć, och myśleć o tym i zapobiegać. A gdybym ci powiedziała, że wszystko dobrze, ty pobiegłabyś do siostry. Naprawdę, nie wiem, co by się stało GDYBYŚ ZROBIŁA NIE TO, CO ZROBISZ, pani.
– Gdzie ona jest? – dziewczyna myślała tylko o jednym.
– Zofia…w skórze modnisi – czarodziejka zorientowała się, że obracała się wokół własnej osi, zaś Królowa obracała się wokół niej, tak, księżyc krąży wokół własnej planety. Obie: nastolatka i Królowa Światła podążały do złotego krzesła podobnie jak planeta i księżyc krążą wokół własnej gwiazdy, tylko, że obie zbliżały się do tronu, a nie okrążały go.
– Wystarczy, że usiądziesz…A zdejmę diadem z głowy i dam go tobie. Była raz sobie wróżbitka, która nie zostawała ludzi na pastwę losu. Dowiedziała się, że władca kraju, w którym mieszkała umrze z powodu pewnego psa, który zagryzie go we śnie. Wtedy powiedziała o tym królowi z zapewnieniem, że uratuje go, jeśli ten ofiaruje jej pięć diamentów wielkości pięści. Władca zgodził się. Wtedy kobieta poszła do domu, w którym mieszkał pies, ukryła się i otruła go, lecz pilnował go właśnie parobek, ponieważ właściciel pojechał na targ. W domu zauważył martwego psa i w wielkiej złości wyrzucił parobka za drzwi. Niestety była zima i parobek zamarzł na mrozie. A nieszczęśliwie był to najmłodszy syn króla, który nie miał już szans na tron, bo przed nim był szereg siedmiu starszych braci. Nie chciał przez całe swoje życie pozostawać księciem, więc poszedł do pracy. Kiedy władca dowiedział się o śmierci syna wpadł w czarną rozpacz. Poszedł do gospodarza i zapytał go, czy rzeczywiście jest winny
– Nie, nieprawda mości władco – prychnął tamten – po prostu go wygoniłem – bo zabił mi psa. Najlepszego!
Władca nie wiedział co o tym myśleć. Najchętniej rzuciłby się na swego rozmówcę, ale nie chciał wydawać pochopnego wyroku. Powrócił do swojej komnaty, aby nad tym w spokoju pomyśleć. Wtedy do króla przyszła wróżbitka ze słowami:
– Panie mój, uśmierciłam psa, który ci zagrażał! – powiedziała zadowolona.
– Co! Ty, czarownico zabiłaś mi syna – rzucił się na nią z mieczem. Zginął pies, wróżbitka, parobek, a i król nie uniknął śmierci. No właśnie. Okazało się, że kobieta otruła nie tego psa. Ale ty…– tym razem Królowa Światła zwróciła się bezpośrednio do Agnieszki – Ale ty…Ty możesz być inna. Ty będziesz czuwała nad dobrem. Ja już nie mam siły. Ty będziesz ją miała…
– Siostra – przypomniała czarodziejka – Jeżeli tu nie ma Klucza, to chyba muszę już iść.
Lilian wybuchnęła płaczem.
– Przepraszam, pani – mówiła przez łzy – Trzymać przyszłość…Nie mówić więcej niż konieczne…– odetchnęła głęboko. – Taki już mój los. Jeszcze nie wiesz, jak szukać Klucza, pani. Powie ci to jakaś inna Królowa. Idź już. I nie zważaj na senne koszmary. Zły jeszcze nie zabił Zofii. Ale spiesz się.



















sobota, 21 lutego 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 4.


Komnata była dziwna. Jedyna w swoim rodzaju. Taka…myślana. Tylko w szczególnych wypadkach czuło się tam ból, złość, żal i radość. Ściany, blado-różowe i puste, zupełnie obojętne. Tu można było spokojnie pomyśleć. To właśnie czyniła młoda czarodziejka. Przypominała sobie słowa siostry, list oznakowany czarnym półksiężycem, szpiega. Nie budziło to w niej jednak takich emocji jak parę godzin temu. Wtedy zegarek wskazywał 12.00, a teraz już wieczór. Agnieszka podeszła do następnych w kolejności Drzwi – opatrzonych pomarańczowym kamieniem szlachetnym. Żarzył się ognistym, zachłannym światłem. Jak oko, które patrzy na wszystko pożądliwym wzrokiem, chcąc wciągnąć każdego śmiałka w swoją otchłań. W Komnacie jako takiej nie mogły zaistnieć odczucia, ale to właśnie kamienie je budziły. Uosabiały to, co znajduje się w danym Świecie. Ale Agnieszka musiała otworzyć Drzwi.
– No, weź się w garść i skończ już z tym! – pomyślała.
* * *
– O jeny, jak tu gorąco! – wykrzyknęła i wyciągnęła z plecaka butelkę wody. Otoczył ją las włóczni.
– Poddaj się – rozkazał jeden ze strażników.
– Odłóż wodę – powiedział drugi.
– Nasza Najjaśniejsza Pani, Strija Ognista zakazuje używać wody w swoim królestwie. Teraz musisz pójść z nami.
– Co? – zdziwiła się dziewczyna. – Ja muszę pić. Jest tu gorąco i zaraz się ugotuję.
– Brać ją! – rozkazał jeden z ważniejszych żołnierzy. Wszyscy byli z płomienia, toteż drzewce włóczni czerniały z każdą sekundą.
* * *
Sala tronowa przerażała swoim ogromem. Potężne filary wspierały sufit. Między nimi stały metalowe rzeźby, przedstawiające ludzi w naturalnych rozmiarach. Każda trzymała w dłoniach żelazną miskę z ogniem w środku. To był żywy płomień, to byli uwięzieni w naczyniach mieszkańcy Krainy Ognia, słudzy, gotowi na każde skinienie Królowej.
– Kim jesteś?! – syknęła władczyni.
– No…Tak w sumie to Agnieszka.
– Nazwisko?!
– Co?
– Wiadomo przecież, że w dalekich Realiach, gdzie wszyscy są prawie cali z wody używa się nazwisk – Strija wydawała się zdziwiona, a i jej głos mile się odmienił.
– Ale ja nie pochodzę z Realiów. Realia? Co to jest?
– Tak? – mruknęła Królowa, po czym przemówiła głośno – To szpieg. Zamknąć ją! – krzyknęła.
Kilku żołnierzy okrążyło dziewczynę.
* * *
– Gdzie ja jestem? – było to pierwsze pytanie, które zadała sobie Agnieszka. – W pałacowych lochach – była to również pierwsza odpowiedź, której ona sama sobie udzieliła.
W małej celi panowały ciche ciemności. Jedynie kraty błyszczały ogniem.
– Co robić? – myślała Agnieszka. Wyciągnęła z plecaka „Spis potrzebnych zaklęć”, ale mrok nie pozwalał jej przeczytać nawet jednego czaru z księgi mimo jasnych krat.
– Szlaje – wyszeptała, aby nie obudzić strażników śpiących przed wejściem. W dłoni rozbłysło słabe światełko (tego czaru wszyscy trzecioklasiści musieli nauczyć się na pamięć). Dziewczyna otworzyła „Spis…”, jednocześnie jedną ręką cały czas trzymała iskierkę. Oczy zamykały jej się same. Powoli kartkowała strony, ponieważ w książce brakowało spisu treści: „Szybkie uzdrowienie”, „Skrzydła”, „Otwieranie przejść”… O, to to. „Dotknij wejścia,…” O, nie, nie, nie. Spalę się. „Wyzwolenie mocy: Telekineza”. Nie, to za trudne. „Pole siłowe”, „Rozniecanie Ognia”, „Światło”, „Niewidzialność”…No nie! – krzyknęła. Pozostałe kartki zostały wyrwane – No nie! Po prostu świetnie! Po pros…
* * *
Chodziła po pokoju w swoim domu. Obrazy spadały ze ścian, a krzesła przewracały się. Na środku pomieszczenia tworzył się zielony wir, który popychał przedmioty w jej kierunku.
– Ona nie żyje! – szeptały – Ona nie żyje!
Agnieszka wiedziała, że chodziło o jej siostrę. Teraz zrozumiała, że nie mogła wrócić do domu. Musiała odnaleźć Klucz. Już raz zawiodła Zofię.
– Teraz jej nie zawiodę! – powiedziała do mebli. Wtedy obrazy i krzesła wciągnął wir. Zmienił kolor i zniknął. W pokoju został tylko ogromny, drewniany stół, na którym leżała otwarta książka. Wylatywały z niej kartki i…
* * *
– Pi, pi, pi, obudź się! – Neska przetarła oczy. Stały przed nią trzy szare myszy.
– Musisz stąd odejść. Tu jest bardzo niemiło, brzydko i niefajnie – powiedziała myszka z różową kokardką na uchu. – Ja jestem Rózia. Moja siostra, ta z zieloną wstążką to Mango, a ta malutka to Jagoda. Nie ma jeszcze takich wstążeczek jak my, bo jest jeszcze mała i zamiast tego nosi dzwoneczki na szyi, żeby się nie zgubiła.
– Eeeeee – Agnieszka mrugała szybko oczyma – Wy umiecie mówić? A może wypowiedziałam niechcąco jakieś zaklęcie? – odruchowo spojrzała na ręce, żeby sprawdzić, czy nie trzyma w nich czegoś podejrzanego.
– Możemy już stąd uciekusiać. No, chyba, że masz jakieś inne planusie – powiedziała Mango.
– Tak, chyba, chyba! – potwierdziła Jagoda, najmłodsza z myszek.
– Musimy tylko poszerzyć tunel, bo ten, który zrobiłyśmy jest dla ciebie za mały – orzekła Róża.
– Dziękuję, chcecie tosty? – czarodziejka nie wiedziała, jak się odwdzięczyć
– Nie – odpowiedziała Różyczka – Brakuje nam sera. Zły niszczy cały świat i nie mamy co jeść. To jest bez sensu. Um!
– Jesteśmy głodniusie – westchnęła Mango – Pokoniusiasz Złegusia?
– Pokoniusiasz? – powtórzyła Jagódka.
– Spróbuję – dziewczyna zmartwiła się. Komu jeszcze Zły mógł zagrażać? Agnieszka wsunęła się do dziury
– Aaaaaaaaaaaa – krzyknęła, bo tunel był o wiele dłuższy niż się spodziewała, a ona sama leciała wgłąb ziemi z prędkością tinalum.
Jęknęła. Wszystko ją bolało. Po jeździe w tej dziurze urządzonej przez myszy trzeba było rozprostować kości. Krzyknęła bo tuż przed nią znajdowały się Drzwi do Komnaty. Natychmiast pobiegła w tym kierunku.
Komnata…Jak zawsze obojętna na bóle światów…Nowoczesna, a jednak pradawna…Wystarczyło podejść do Drzwi i otworzyć…Ale kamień…Ta obrzydliwa żółć, to chore światło! Wystarczyło tylko popchnąć Wrota…










































sobota, 14 lutego 2015

"Cztery" Rozdział 1: Kora

Rozpoczynam nową serię (mam nadzieję, że się połapiecie w tych trzech historiach) pod tytułem "Cztery". W niej zamierzam szlifować styl, który na razie w niczym nie przypomina diamentu. W tym rozdziale największy nacisk położyłam na opisy miejsc, których wcześniej nie było wcale. Chociaż starałam się jak mogłam, to mogło po prostu nie wyjść. Powiedzcie mi, szczerze, co sądzicie o tym rozdziale i w ogóle o pomyśle ćwiczeń. Na początku chciałam pisać opowiadania, ale przyznaję: nie potrafię pisać krótkich form. Piszcie też w komentarzach nad czym ogólnie powinnam popracować. Miłego czytania!
Rozdział 1: Kora
29.06.2105, środa
Truskawki - ten niepowtarzalny zapach czerwca tym razem nie sprawia mi radości. Jadę samochodem przez zielone pole, okno jest otwarte, a wiatr huczy mi w uszach.
- Zamknij okno, bo się rozchorujesz. Słyszysz? - mama śmieje się jakby wszystko było w porządku.
Kręcę korbką, a szyba wznosi się. Zapieram głową w siedzenie. EGZAMIN.
- Nie martw się, na pewno zaliczysz wstępny, a potem jakoś to będzie. Miejsce jest cudowne, sama widziałaś. Poza tym... jeszcze tylko dziesięć minut i jesteśmy na miejscu.
Jeszcze mocniej wtulam się w fotel. Obok mnie leży ulotka szkoły, do której chcę się dostać. Szkoły moich marzeń. Jednak najpierw muszą mnie do niej przyjąć.
- Wysiadamy!
Kiedy wychodzę z samochodu robi mi się niedobrze, ale to uczucie szybko mija. Przed sobą widzę Akademię Przyrodniczą: stary, choć odnowiony, pastelowo-zielony budynek z ogródkiem i szklarnią. Cztery piętra. Trzy pierwsze przeznaczone do nauki, reszta jako pokoje mieszkalne. Wchodzimy na pierwsze piętro i szukamy sali 35. Na ścianach porozwieszano obrazy: pejzaże i szkice roślin.
- Mamo, popatrz - mówię normalnie, lecz zaraz potem się uśmiecham. - Tam są takie śliczne różyczki!
Co chwilę zmieniam ton głosu: denerwuje mnie to.
- Kochana, nie świruj. Egzamin za dwie minuty, wycisz się trochę.
Wzdycham. Jeszcze nikt nie przyzwyczaił się do mnie, do mojego stylu. Mówią o mnie "psychiczna", a w najlepszym razie nie mówią nic, tylko patrzą się z ukosa. Dlatego chcę być wyjątkowa. Chcę sprzedawać kwiaty i zioła. I dużo wiedzieć - na tyle dużo, żeby ludzie nie zwracali na to uwagi. Do tego jest mi potrzebna Szkoła Przyrodnicza. Jeżeli się dostanę, wrota przyszłości staną przede mną otworem. Ale jeżeli nie...
- Kora Andriejewna, egzamin wstępny! - skrzekliwy głos dobiega z końca korytarza.
Biegnę, a skórzana torba, odrobinę za długa, podskakuje na moich kolanach. Wpadam do sali i siadam na krześle. Komisja składa się z trzech osób.
- Pokaż papiery - mówi staruszka z eleganckim sznurem pereł na szyi.
Jej głos jest jak cukier - szkrzący, lekko dzwoniący i twardy.
- Och, oczywiście - gorączkowo grzebię w torbie, szukam dokumentu, który potwierdza moje predyspozycje. Nie mogę np. mieć padaczki, ani uczulenia na pyłki. Pacam się w czoło. Jak mogłam zapomnieć? Jak mogłam? - Przepraszam, ale zostawiłam je w domu - odpowiadam im najspokojniej jak potrafię, ale w głębi duszy chcę rozpłakać się i wybiec z sali.
- Kontynuujmy test - mówi profesorka w średnim wieku.
Po paru pytaniach z wiedzy najmłodsza, wyglądająca na studentkę nauczycielka łapie mnie za rękę.
- Chodź ze mną na korytarz. To potrwa chwilę.
Wychodzimy z sali.
- Nieważne, co myślą tamte dwie: zdasz wstępne. Jesteś zdolna, ale zżera cię trema. Podpowiem ci coś: większość nie zwraca uwagi na wygląd sali, skupia się, powiedzmy, na twarzach egzaminatorów. A na ścianach są poprawne odpowiedzi.
Na początku wydaje mi się to dziwne, ale wiem, że to moja szansa. Patrzę na nią. Jesteśmy podobne, ona też ma rude włosy i zielone oczy. Starsza wersja mnie.
- Dziękuję.
Wracamy do sali. Nagle wszystko wydaje się wyraźniejsze. Intensywnie zielone ściany, tablice z podpowiedziami.
- Teraz zapytamy cię o motywację. Jak bardzo zależy ci na tym, żeby się dostać do tej Szkoły?
Patrzę na nie z powagą.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby w przyszłości być poważaną. Interesuję się przyrodą - uśmiecham się niekontrolowanie. - Kocham kaktusiki! I kwiatki, pszczółki, drzewka też! Biedroneczki są w kropeczki!


sobota, 7 lutego 2015

"Zaprzysiężeni", Rozdział 2

"Gdzie jestem?" - chłodne powietrze rozbudziło ją natychmiast.
Nastała wiosna dnia, Aiarna wstawała znad horyzontu.
Kwiaty otwierały się, ptaki śpiewały pieśń poranka. Maria zmrużyła oczy i przeciągnęła się. Nocny napad, ucieczka przed siostrą... Zobaczyła białowłosą kobietę wokół której latały fioletowe ogniki. Podniosła się z ziemi.
- Witaj, Alwo! - pomachała ręką.
- O, jesteś - Przywódczyni Zaprzysiężonych podbiegła do dziewczyny. Płomyki zgasły. - Zwykle nie przychodzisz... Polubiłaś naszą drużynę?
Alwa przemówiła z ironią, z wyraźnym wyrzutem. Maria od czterech lat nie pokazywała się na Zgromadzeniach. A teraz powie o stracie jednego z dwunastu najcenniejszych kamieni w całej Nyi, w całym kraju, w całym ich świecie. Ale czemu miałaby się wstydzić? Przecież nic złego nie zrobiła!
- Ktoś zabrał mój Kamień - wypaliła.
Alwa zamarła.
- Niebieski Kamień? Że... Kto?
- Ktoś go ukradł. Posłuchaj mnie: byłam przy tym. Wszedł do mnie przez okno. Uciekłam, pobiegłam do was.
Czarodziejka zmarszczyła brwi.
- Jest szósta. Spotkanie za sześć godzin. O której to się stało?
- Gdzieś... między pierwszą a trzecią.
Przywódczyni spojrzała na przyleśne drzewa, które osłaniały miejsce spotkań.
- Nie zdążymy.
- Czyli wszystko stracone?
- Jeszcze nie.
Skupiła się. Mleczno-błękitna mgła krążyła wokół jej głowy niczym aureola, rozdzieliła się na dziesięć części, a każda z nich pomknęła w innym kierunku.
Maria otworzyła szeroko oczy. Uwielbiała czary Przywódczyni, ich wizualną niezwykłość, a także świadomość, że wszystko dzieje się na prawdę.
- Powinni być za pięć minut - czarodziejka uśmiechnęła się.
- Wszyscy? Jak to zrobiłaś?
Alwa spojrzała na dziewczynę z ukosa.
- Pokażę ci, jak to działa. Najpierw wysyłam telepatyczną wiadomość do wszystkich Zaprzysiężonych. Mają pięć minut, żeby odpowiedzieć. Jeżeli w tym czasie powiedzą "tak", wysyłam ich w to miejsce.
- Za pomocą portalu czy punktów przenoszenia?
- Tego drugiego. Niedawno dowiedziałam się, że tworzenie prortali w końcu wykończy osobę, która czaruje, ale także tego, kto jest przenoszony. Lepiej korzystać z punktów... - białowłosa zerknęła na dziewczynę, która z uwagą przysłuchiwałasię mini wykładom o magii. - Na prawdę cię to jeszcze interesuje? Widziałam cię poraz ostatni cztery lata temu. Potem odeszłaś, a to właśnie był czas, kiedy wszyscy wasi mistrzowie umierali... Spotkałaś dwóch nowych: Ygerna i Eimono. Pamiętasz ich? No właśnie, tak poza tym, Werdżilla umarł. Stary Werdżilla! Miał wtedy sto dziesięć lat, bardzo dużo jak na Zaprzysiężonego... Co do Ygerny... nigdy cię nie polubiła, o ile pamiętasz, Eimono zresztą też nie. Ygerna, kiedy ostatni raz siedziałaś z nami przy wieczornym ognisku (wtedy zasnęłaś nad kiełbasą, pamiętasz to jeszcze?): "Ona nas zdradzi, mówię wam. Ucieknie i zostawi nas na lodzie." W pewnym sensie tak się stało... Ach... stary Werdżilla... on nie żyje. Jego następca, On, niedawno do nas dołączył (co za imię!). Proszę cię, Mario, w imię naszej przyjaźni... Nie denerwuj go za bardzo.
- Wiesz, że nie wchodzę w drogę ludziom typu Ygerny i Eimona - oczy Marii wyrażały głęboką pogardę. - Jak mogłaś pomyśleć coś takiego?!
- Nie to mam na myśli. On był jednym ze sług Bezimiennego... No wiesz, są z nim problemy dydaktyczne. Mamrocze przez sen coś o jakiejś przyjaciółce, którą zostawił po drugiej stronie... Mówiłam ci o tym? Nieważne, musieliśmy otworzyć pole siłowe, żeby go STAMTĄD wydobyć. No i najważniejsze: nie może pojąć, że nie wolno mu czuć.
Maria skrzywiła się. Ze wszystkich zasad panujących u Zaprzysiężonych tej nienawidziła najbardziej. Ale Alwa znowu zaczęła mówić.
- A wiesz, co chciałam ci powiedzieć? Odkryłam niedawno kwiat, myślę, że cię zainteresuje.
- Nie ma kwiatu, którego nie kojarzę choćby z nazwy - Maria uśmiechnęła się. - Dziewanna opowiadała mi o wielu kwiatach. Dziewanna; moja przyjaciółka.
- Przyjaciółka... - mruknęła Alwa.
Nie spodziewała się, że dziewczyna utrzymuje z kimkolwiek zażyłe kontakty, uważała ją raczej za typ samotniczki, która boi się siebie: swojego daru, swojego Kamienia, który przepowiadał przyszłość.
- Ten kwiat jest bardzo popularny w okolicach Drugiego Lasu i Gór Tirdorinu, ale gdzie indziej trudno go znaleźć.
- Tirdorin... To tak daleko... - Maria odwróciła głowę w stronę wschodzącej Aiarny. - Nikt tam nie był od tysiąca lat, mamy dostęp jednie do gór.
- To prawda. Nyę ochrania pole siłowe, ale przez to nie mamy kontaktu z innymi krajami. Niestety, Bezimienny czyha na nas od strony południa i zachodu. Nie możemy zdjąć pola.
- Czyli jesteśmy zupełnie bezpieczni i ci cali Zaprzysiężeni to kłamstwo?
- Teoretycznie tak. Ale pojedyńcze osoby po stronie Bezimiennego co jakiś czas przekraczają tę granicę. Dopiero dwa miesiące temu dowiedzieliśmy się o łączniku, nowym wynalazku Bezimiennego. Przykładasz łącznik do pola siłowego i otwiera się przejście.
- Nie byłoby lepiej zdjąć to całe pole siłowe? Moglibyśmy wtedy przynajmniej poprosić Tirdorin o pomoc, a tak siedzimy w Nyi jak w klatce, w dodatku Bezimienny może ją otwierać kiedy chce.
- Nie do końca - czarodziejka zamyśliła się. - Bezimienny produkuje różne modele łączników, lepsze i gorsze. Najlepszy niweluje 3×3 metry pola w cztery dni, najgorszy nawet w dwa miesiące.
- Nie moźe po prostu podpiąć się w kilku miejscach naraz?
- Zależy jakiego modelu używa. Zły model - nie może. Dobry - może, ale tylko w dwóch. A, te kwiaty. Trochę zboczyłam z tematu. Nazywają się rozeiami. Kielich rozeiami jest wielkośći... wielkośći maku, lecz rośnie przy ziemi, nie ma długiej łodygi. Posiada siedem płatków w różnych kolorach. Każdy kolor ma inne zastosowania. Czerwony płatek (podobnie jak każdy inny) trzeba pokruszyć na drobne kawałki i zasuszyć, aby długo utrzymywać jego właściwości. Odpowiednio zakonserwowany może wytrzymać nawet rok! Jeżeli natrze się nim twarz osoby pogrążonej we śnie, kiedy ta się obudzi zakocha się w pierwszej osobie, którą ujrzy. Stan zauroczenia trwa równo trzydzieści dni. I nie ma na to ŻADNEGO antidotum. Pomarańczowy płatek daje szczęście.
-To dlaczego nie używasz go zawsze? Ile bym dała, żeby choć raz być w pełni szczęśliwą!
- Mario, kochana... to nie do końca tak działa. Chodzi o szczęście jako powodzenie, a nie jako radość. Zbyt dużo takiego sztucznego szczęścia odwraca od rzeczywistości. Żeby pomarańczowy płatek zadziałał, trzeba wetrzeć go w dłonie, dokładnie szczyptę, a szczęście będzie trwało całą dobę. Lepiej nie używać pomarańczowego płatka częściej niż raz na pół roku. Żółty płatek lśni. Kiedy rośnie na rozeiami działa przez cały czas, lecz gdy się go zerwie może błyszczeć tylko przez siedem dni. Jest jednak na to sposób: zasuszyć i pokruszyć na drobne kawałki. Wtedy przestaje świecić do czasu, aż się go uaktywni. Można to zrobić następująco: szczyptą potrzeć koniuszki palców, te będą świecićprzez tydzień. Mam tutaj jedno zastrzeżenie: otóż świecące palce trudno zamaskować, więc żółtego płatka używaj rozważnie! Zielony płatek uzdrawia z każdej, nawet najgorszej choroby. Tu również należy zakonserwować płatek, natrzeć nim ręce i położyć na ciele chorego. Wyzdrowieje w ciągu trzech minut! Niestety, ma to jedną wadę: nie można uleczyć samego siebie. Niebieski płatek sprowadza dzień, granatowy noc. Oba działają podobnie. Trzeba oczywiście zasuszyć i pokruszyć, następnie nałożyć trochę pyłu na ręce i powiedzieć: "Powstań, Aiarno, znad horyzontu, wzywam cię" albo "Upadnij, Aiarno, skryj się przed światem, żegnam cię". Fioletowy płatek wywołuje siedmiogodzinny sen, tak głęboki, że nie można się z niego obudzić. Metoda zakonserwowania jest ta sama co w pozostałych sześciu płatkach, teraz działanie: musisz nałożyć szczyptę na rękę, dmuchnąć na nią i powiedzieć: "Śpij, śnij, nie obudź się". Wtedy osoba o której pomyślisz zaśnie - Alwa dała Marii jeden ze swoich pasków, do którego było przyczepione osiem małych woreczków, każdy w innym kolorze. - To dla ciebie. Po pięć szczypt na każdy płatek plus siedem myśli telepatycznych.
- Na prawdę dziękuję. Zbierałaś to tak daleko stąd... Zatrzymaj to sobie...
- Nie! - czarodziejka zmarszczyła brwi. - Nie daję tych prezentów tylko dlatego, że mi się chce. Nie masz Kamienia, nie masz następczyni, nie potrafisz walczyć! Jeżeli zginiesz bez następczyni Dynastia Błękitnego Kamienia przepadnie i będzie nas tylko jedenastu! Więc słuchaj mnie, bo nie tylko jestem twoją Przywódczynią, ale też Nya jest zagrożona!
- Przepraszam - Maria spuściła oczy.
- Nic nie szkodzi. To ja przepraszam. Poniosło mnie po prostu. O, patrz, pierwsi już się pojawiają. Widzisz? Jest Ygerna, Eimono, Nik, Rin i Sigma...
- Sigma? Nik? Rin?
- Później ich poznasz. Diana, Tamara, Beryl i... On!
- Kto?
- On!
- Jaki on?
 - On! Tak ma na imię!
- Aha... Ten On. Nie spodziewałam się. Tylko wiesz, niezbyt orientuję się w tym nowym składzie... Ygernę kojarzę. Eimona też. Ale Nik, Sigma...
- Nie martw się, przedstawię cię naszej grupie. Chodźcie, kochani! - pomachała ręką.
Zaprzysiężeni usiedli w kręgu na trawie. Dlaczego Przywódczyni kobiet użyła telepatii, żeby ich przywołać? Przecież minęła dopiero szósta, a zebranie było sześć godzin później.
- Gdzie jest Przywódca? - pytała męska część grupy.
- Dlaczego jesteśmy tu tak wcześnie? - krzyknęłą Ygerna, niezadowolona, że Alwa obudziła ją ze snu; Ygerna wróciła do domu o trzeciej nad ranem i liczyła na sen dłuższy niż zazwyczaj.
Krzyk narastał.
- Cisza - rozgrzmiał głos Przywódczyni. - Nie mamy czasu na kłótnie. Kiedy nie ma Skały, kiedy nie ma Przywódcy, ja przewodzę również męskiej części grupy. W tym momencie macie słuchać moich rozkazów. Dziś w nocy ktoś napadł na Marię w jej domu. Uciekła, ale zabrano jej kamień. Musimy zrobić dwie rzeczy: złapać złodzieja (co jest oczywiste) i przetransportować Marię do Seriklonu, stolicy i poprosić królową o miejsce na zamku. Wiecie, mam nadzieję, dlaczego. Jeżeli ktoś zabije Marię, Dynastia Błękitnego Kamienia zginie. Podzielimy się na dwie grupy. Jedna uda się z Marią do Seriklonu, druga zajmie się pościgiem. Chwileczkę, muszę się zastanowić kto ma z kim iść. Do pościgu muszą iść osoby silne, wytrwałe i szybkie w nogach.
- My się nie rozstajemy - rudowłosa Rin objęła ramionami swojego brata i jego przyjaciela. - Nie rozdzielisz nas.
- Nawet nie zamierzałam. Wy troje nadajecie się idealnie. Pójdą z wami także Przywódca, Ygerna oraz Diana.
- Moment - zaprotestowała Diana. - Niedawno dowiedziałam się o pewnej chorobie, okyma... to dość zawstydzające i chcę o tym porozmawiać w cztery oczy z Alwą - podeszła do Przywódczyni. - No wiesz co? - szepnęła z wyrzutem. - Wiesz, że ja i On... nie chcemy iść osobno. Jesteśmy przyjaciółmi, powtarzam; tylko przyjaciółmi. Wiem, co TY o tym myślisz, ale... - Diana spojrzała wymownie na czarodziejkę. - Plotkowałaś o tym? Komu powiedziałaś?
- Tylko jednej osobie, Marii.
- Tej Marii? Marii, która opuściła was cztery lata temu z powodu jakiejś błahostki? Po prostu... Jesteś beznadziejna.
- Czekają na nas. Dobrze, pójdziesz z Onem, ale nie licz więcej na moją życzliwość - białowłosa czarodziejka odwróciła się. - Czyli w porządku, tak? Wyczaruję dla pogoni trochę jedzenia i ruszamy w drogę. Tamara, ty też idziesz do pogoni.
- Ja też mam zastrzeżenia - odezwała się Ygerna. - Jestem zmęczona, położyłam się spać o trzeciej w nocy z powodu misji, obudziłam się o szóstej również z powodu misji więc nie mogę gonić teraz złodzieja!
- Dobra, Ygerna idzie do Seriklonu, a Eimono do pogoni! I już żadnych dyskujsji! - skupiła się i przed nimi pojawiło się sześć ciężkich worków. To dla pogoni.
Alwa skupiła się jeszcze bardziej i przed nimi pojawiła się zaspany mężczyzna.
- Jeszcze pięć minut...
- Ty spałeś - Przywódczyni oburzyła się. - Dobra. Nie mamy już czasu. Grupa pogoni: Skała, Rin, Sigma, Tamara, Eimono i Beryl pójdą w kierunku... Jak myślisz, Nik, gdzie zmierza włamywacz? - spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
- Musicie przejść przez Hwank, pola i ominąć jeziora Kiu. Wtedy na pewno nie zabłądzicie. A jak nie będziecie wiedzieli, gdzie iść wyślijcie myśl telepatyczną. Ostatnio Alwa dała wam cały zapas.
- Słyszeliście? - krzyknęła Alwa. - Macie iść tak jak chce Nik. Skało, po drodze ci wyjaśnią o co chodzi. Ruszajmy!

sobota, 10 stycznia 2015

"Zaprzysiężeni" Rozdział 1

Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale cóż, wczasy to wczasy. Tymczasem rozpoczynam nową serię (co nie znaczy, że tamtą porzucam) pod tytułem Zaprzysiężeni.
Rozdział 1
Noc okryła niebo płaszczem w białe kropki. Maria uśmiechnęła się słabo do gwiazd. Tylko u niej paliło się światło. Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Czy nie warto choć na kilka godzin zapomnieć o przekleństwie, które leżało na mocnym stoliku?
"Nie jesteś już małą dziewczynką, masz  dwadzieścia cztery lata, pora skończyć z koszmarami" - tłumaczyła sobie.
Nadeszła pora wspomnień, strasznych i cudownych. Rozlany sok wiśniowy zamienił się jak w kalejdoskopie w kałużę krwi Mistrzyni... Jak ona się nazywała?
"To było dawno. Musisz zapomnieć, albo nie wytrzymasz do jutra." - szeptał głos w głowie.
Doradzać zawsze łatwo. Ale pomagają tylko przyjaciele. Właśnie. Jak się ma Dziewanna? Z osób, z którymi rozmawiała bez obawy, że coś wypapla pozostała tylko ona. Na siostrze nie mogła polegać od ośmiu lat; nie mogła polegać na kimś, kogo okłamywała każdym ruchem. Wpatrzyła się w gwiazdozbiór Nożownika. Jak ludzie widzieli w kupce świateł człowieka, rzemieślnika? Fantazja. Rzecz, w którą los ją nie wyposażył. "Musisz mieć jakiś talent, może jeszcze go nie odkryłaś?" Cała Dziewanna. Gorąco jej serca roztopiło wewnętrzny lód. Łza pociekła po policzku Marii.
Leżący na nocnym stoliku bladoniebieski klejnot zamrugał niczym gwiazda.
"Nie teraz" - pomyślała. - "Nie o pierwszej w nocy."
Sygnał powtórzył się.
"Mówiłam, że nie teraz."
Brunetka zorientowała się, że stoi przy kamieniu i dotyka go, bierze do ręki... Natychmiast zasłoniła oczy. Odgłos przewracających mebli działał jak muzyka. Niby niema, a wiadomo o co chodzi. Przerażenie. Strach. Groza.
"Nie. Nie obchodzi cię to." - irytujący rozum, tym razem miał rację.
Kilka chwil w nieobecnym milczeniu, obserwowanie myśli przepływających z tematu na temat aż wreszcie odurzenie rzeczywistością
"Kim jesteś?" - zadawała to pytanie każdej nocy. - "Jesteś Zaprzysiężoną. Ale kim właściwie jest Zaprzysiężona? Jedną z dwunastu osób, które przepowiadaja przyszłość za pomocą swoich kamyków. Czyli pozostała jedenastka jest tą samą osobą co ty? Nie, ja nie uważam, żeby uczestnictwo w tym czymś było wielkim zaszczytem. A oni tak uważają? No... chyba tak, oni chodzą na .te swoje Zgromadzenia i w ogóle... Właśnie, najbliższe już jutro. Pójdziesz? Nie. Pora spać."
Zgasiła światło.
Trzy wilki biegną. Gonią mnie. W pośpiechu przemierzam las, ciemny i straszny. Wiatr hula między drzewami, które próbują mnie zatrzymać. Gałęzie raz po raz chłostają po twarzy. Nie zatrzymuję się. Mój klejnot wisi na czole pierwszego wilka. Prowadzi go, wie gdzie skieruję kroki. Zwierzęta przybliżają się. Nie wytrzymam. Kilka metrów ode mnie biegnie czarnowłosa kobieta. Nie ucieka przed wilkami. Podąża za mną. Czuję się bezpieczniej.
- Chcę tylko klejnotu - mówi.
Patrzę na dłoń, widzę bladoniebieski kamień, który wyślizguje mi się z dłoni. Po chwili ląduje w dłoni nieznajomej. Tracę ją z oczu. Letnia noc wiruje, wciąga mnie w swoje niezrozumiałe ruchy, tańczę razem z nią. Pomogła mi. Uciekłam.

Idę z jakimś facetem leśną drużką. Kolorowe liście kładą się przed nami niczym dywan. Trzymamy się za ręce, zachodząca Aiarna otwiera podniebne sfery czerwieni, różu i fioletu. Jego niebieskie oczy błądzą i omijają mnie. Blada twarz spogląda z największym wstydem. Rumieni się. Spogląda na mnie i znów odwraca głowę.
- Diano... - zaczyna. - Chciałbym ci coś powiedzieć... Tylko proszę, nie zrozum mnie źle...
Jak to: Diano! Zataczam się, maleję, spadam w dół...
Wilki. Znowu mnie doganiają. Pędzę co sił w nogach, czuję ich gorące oddechy...
-Proszę, nie zrozum mnie źle. Chciałbym ci powiedzieć, że...
Przewracam się. Uderzam głową o kamień.
- Kocham cię, Diano.
Wilki. Stoją nade mną. Powoli rozrywają na strzępy, rozkoszują się smakiem ciepłego mięsa... 
"To tylko sen, Mario, uspokój się."
Dziewczyna szybko oddychała. Usiadła na łóżku. W ciemnościach czaiły się potwory. Zapaliła światło. Strachy odeszły, jakby wyparowały, jakby nigdy nie pojawiły się w pokoju brunetki. Wyjrzała przez okno. Niebieskie oczy prześlizgiwały się po oświetlonych latarniami ulicach. Skamieniała. Słyszała chrobotanie, coś przesuwało się po ścianie budynku. Spojrzała w dół. Czarny cień wędrował w kierunku jej okna. Stała w bezruchu. Azalia. Siostra. Może jej się coś stać!
"Uspokój się. Azalii nic się nie stanie. Chcą tylko ciebie."
Potykając się o krzesła Maria zerwała się na nogi i pobiegła, ile sił w nogach. Drewniane schody skrzypiały pod jej stopami. Z pokoju dobiegł brzęk tłuczonego szkła i łomot przewracanych mebli. Dziewczyna znalazła się na świeżym powietrzu. Cisza i samotnośc letniej nocy napawała ją lękiem, więc ukryła się w cieniu domu. Chwilę później z budynku wyszedł włamywacz. Rozejrzał się i zniknął w mroku.
"Czego on chciał? Na pewno dostał to, inaczej by nie wyszedł. Może spanikował. Tak czy inaczej, trzeba zajrzeć, żeby zobaczyć, co zabrał. A jeżeli to czarodziej?"
Widziała już ich moc i iluzje; mógł stworzyć swoją niematerialną replikę, żeby zwabić ją do środka.
"Nie będziesz teraz stała i myślała."
Każdy krok okazywał się karkołomnym wysiłkiem, wreszcie wychyliła się z cienia i cicho zamykając drzwi wbiegła do domu. Stare schody skrzypiały niepokojąco. Dotarła na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jej pokój. Z pomieszczenia wydobywał się ostry blask lampy. Po pokoju krzątała się postać. Nie obawiała się, że ktoś ją dostrzeże: widocznie każdego nie-czarodzieja mogłaby sprzątnąć z powierzchni ziemi. Zauważyła Marię. Niewyraźny cień zbliżył się. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć.
- Ćśśś... uspokój się.
- Azalia! Przestraszyłaś mnie.
Maria starając się nie zwracać uwagi na siostrę przeszukiwała pokój; tajemniczy włamywacz musiał przecież coś zabrać. Inaczej szukałby jej. Spojrzała na nocną szafkę. Brakowało istotnej rzeczy. Przez myśli prześwitywały mgliste obrazy; jedna z Zaprzysiężonych, kobieta o białych włosach mówiła: "Jest błękitny jak twoje oczy".
Piorun odpowiedzi poraził dziewczynę. Kamień. Zabrał kamień.
- Coś ci się stało? - czarnowłosa siostra ziewnęła. - Dlaczego jest bałagan? Co ty robisz?
- Ktoś nas napadł - Maria wpatrzyła się w siostrę. - Mam parę spraw do załatwienia. Muszę iść.
Ostentacyjnym ruchem wzięła butelkę wody, pół bochenka chleba i dwa jabłka oraz spakowała rzeczy do modrego plecaka. Drzwi zamknęły się za nią.
Azalia wybiegła w szlafroku na ulicę i nawoływała ją, ale nie usłyszała odpowiedzi.
Maria pędziła przez ciemne uliczki. Zbliżała się na skraj miasteczka. Jej gardło błagało o wodę. Nie dawała już rady.
Dotarła na skraj Hwanku, przed nią rozciągał się Pierwszy Las: miejsce spotkań Zaprzysiężonych. Podczas każdego pierwszego poniedziałku miesiąca o godzinie dwunastej grupa spotykała się, dzieliła doświadczeniami i ustanawiała, co robić dalej.
Sześciu mężczyzn, tyle samo kobiet. Po jednym szefie dla obojga płci. Odczytywanie przyszłości z kamienia. Po co wybrała pakowanie się w takie bagno? Poprawka. Nie wybierała. Ją wybrano.
"Mówiłaś, że nie przyjdziesz. Co cię natchnęło?" - irytujący głos rozumu.
"Nie mam klejnotu, wiesz jakie to dla nich ważne."
"Nie mogłabys po prostu olać sprawy?"
"Nie. Rozmowa skończona."
Ciemność znużyła dziewczynę.
"Najwyższy czas się trochę przespać"- ostatnia wyartykułowana przez nią myśl rozbrzmiała na skraju lasu równo z cykaniem świerszcza.