piątek, 27 lutego 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 5.


Tym razem Agnieszka nie znajdowała się na wolnym powietrzu, jak w dwóch poprzednich Krainach tylko w jakimś budynku, najprawdopodobniej w pałacu. Wiele lamp oświetlało pomieszczenie, nie było nigdzie miejsca na ciemność, a jednak dało się tam odczuć pewną sztuczność, tak jak blask słońca niepodobny jest do energii elektrycznej. W sali tronowej, na marmurowej posadzce stało złote krzesło i nic poza tym. Zza niego wychyliła się jasna postać. Rozejrzała się, jakby sprawdzając, czy nikogo nie ma. Widząc młodą dziewczynę podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
– Aaa! – wrzasnęła czarodziejka.
– Nie bój się, pani, nic ci złego nie uczynię – szepnęła.
– Dzień dobry, jak się pani nazywa?
– Lilian – odpowiedziała kobieta.
– Ja jestem po prostu Agnieszka, nie jestem „panią”– pewnie władczyni uważała ją za dorosłą.
– Już niedługo, pani. Jestem Królową Krainy Światła. Czemu więc mam zakrywać prawdę, skoro światło nie znosi niejasności?
– Ty…przepowiadasz przyszłość? – Neska tak się zdziwiła, że zapomniała o formie grzecznościowej.
– Widzę jasno, ale nie wszystko, a przeszkody Złego wcale mi nie pomagają, pani.
– Czy misja się powiedzie, proszę pani? – zapytała Agnieszka.
– Twoja siostra żyje – rzekła Królowa – Pani, ja nie mogę ci powiedzieć. Przepowiednie są niebezpieczne. Jeżeli powiem, że nic się nie uda, zaczniesz myśleć…Och, przepraszam, jeżeli cię uraziłam, pani. Myśleć, och myśleć o tym i zapobiegać. A gdybym ci powiedziała, że wszystko dobrze, ty pobiegłabyś do siostry. Naprawdę, nie wiem, co by się stało GDYBYŚ ZROBIŁA NIE TO, CO ZROBISZ, pani.
– Gdzie ona jest? – dziewczyna myślała tylko o jednym.
– Zofia…w skórze modnisi – czarodziejka zorientowała się, że obracała się wokół własnej osi, zaś Królowa obracała się wokół niej, tak, księżyc krąży wokół własnej planety. Obie: nastolatka i Królowa Światła podążały do złotego krzesła podobnie jak planeta i księżyc krążą wokół własnej gwiazdy, tylko, że obie zbliżały się do tronu, a nie okrążały go.
– Wystarczy, że usiądziesz…A zdejmę diadem z głowy i dam go tobie. Była raz sobie wróżbitka, która nie zostawała ludzi na pastwę losu. Dowiedziała się, że władca kraju, w którym mieszkała umrze z powodu pewnego psa, który zagryzie go we śnie. Wtedy powiedziała o tym królowi z zapewnieniem, że uratuje go, jeśli ten ofiaruje jej pięć diamentów wielkości pięści. Władca zgodził się. Wtedy kobieta poszła do domu, w którym mieszkał pies, ukryła się i otruła go, lecz pilnował go właśnie parobek, ponieważ właściciel pojechał na targ. W domu zauważył martwego psa i w wielkiej złości wyrzucił parobka za drzwi. Niestety była zima i parobek zamarzł na mrozie. A nieszczęśliwie był to najmłodszy syn króla, który nie miał już szans na tron, bo przed nim był szereg siedmiu starszych braci. Nie chciał przez całe swoje życie pozostawać księciem, więc poszedł do pracy. Kiedy władca dowiedział się o śmierci syna wpadł w czarną rozpacz. Poszedł do gospodarza i zapytał go, czy rzeczywiście jest winny
– Nie, nieprawda mości władco – prychnął tamten – po prostu go wygoniłem – bo zabił mi psa. Najlepszego!
Władca nie wiedział co o tym myśleć. Najchętniej rzuciłby się na swego rozmówcę, ale nie chciał wydawać pochopnego wyroku. Powrócił do swojej komnaty, aby nad tym w spokoju pomyśleć. Wtedy do króla przyszła wróżbitka ze słowami:
– Panie mój, uśmierciłam psa, który ci zagrażał! – powiedziała zadowolona.
– Co! Ty, czarownico zabiłaś mi syna – rzucił się na nią z mieczem. Zginął pies, wróżbitka, parobek, a i król nie uniknął śmierci. No właśnie. Okazało się, że kobieta otruła nie tego psa. Ale ty…– tym razem Królowa Światła zwróciła się bezpośrednio do Agnieszki – Ale ty…Ty możesz być inna. Ty będziesz czuwała nad dobrem. Ja już nie mam siły. Ty będziesz ją miała…
– Siostra – przypomniała czarodziejka – Jeżeli tu nie ma Klucza, to chyba muszę już iść.
Lilian wybuchnęła płaczem.
– Przepraszam, pani – mówiła przez łzy – Trzymać przyszłość…Nie mówić więcej niż konieczne…– odetchnęła głęboko. – Taki już mój los. Jeszcze nie wiesz, jak szukać Klucza, pani. Powie ci to jakaś inna Królowa. Idź już. I nie zważaj na senne koszmary. Zły jeszcze nie zabił Zofii. Ale spiesz się.



















sobota, 21 lutego 2015

"Kiedy kolory stają się tęczą" Rozdział 4.


Komnata była dziwna. Jedyna w swoim rodzaju. Taka…myślana. Tylko w szczególnych wypadkach czuło się tam ból, złość, żal i radość. Ściany, blado-różowe i puste, zupełnie obojętne. Tu można było spokojnie pomyśleć. To właśnie czyniła młoda czarodziejka. Przypominała sobie słowa siostry, list oznakowany czarnym półksiężycem, szpiega. Nie budziło to w niej jednak takich emocji jak parę godzin temu. Wtedy zegarek wskazywał 12.00, a teraz już wieczór. Agnieszka podeszła do następnych w kolejności Drzwi – opatrzonych pomarańczowym kamieniem szlachetnym. Żarzył się ognistym, zachłannym światłem. Jak oko, które patrzy na wszystko pożądliwym wzrokiem, chcąc wciągnąć każdego śmiałka w swoją otchłań. W Komnacie jako takiej nie mogły zaistnieć odczucia, ale to właśnie kamienie je budziły. Uosabiały to, co znajduje się w danym Świecie. Ale Agnieszka musiała otworzyć Drzwi.
– No, weź się w garść i skończ już z tym! – pomyślała.
* * *
– O jeny, jak tu gorąco! – wykrzyknęła i wyciągnęła z plecaka butelkę wody. Otoczył ją las włóczni.
– Poddaj się – rozkazał jeden ze strażników.
– Odłóż wodę – powiedział drugi.
– Nasza Najjaśniejsza Pani, Strija Ognista zakazuje używać wody w swoim królestwie. Teraz musisz pójść z nami.
– Co? – zdziwiła się dziewczyna. – Ja muszę pić. Jest tu gorąco i zaraz się ugotuję.
– Brać ją! – rozkazał jeden z ważniejszych żołnierzy. Wszyscy byli z płomienia, toteż drzewce włóczni czerniały z każdą sekundą.
* * *
Sala tronowa przerażała swoim ogromem. Potężne filary wspierały sufit. Między nimi stały metalowe rzeźby, przedstawiające ludzi w naturalnych rozmiarach. Każda trzymała w dłoniach żelazną miskę z ogniem w środku. To był żywy płomień, to byli uwięzieni w naczyniach mieszkańcy Krainy Ognia, słudzy, gotowi na każde skinienie Królowej.
– Kim jesteś?! – syknęła władczyni.
– No…Tak w sumie to Agnieszka.
– Nazwisko?!
– Co?
– Wiadomo przecież, że w dalekich Realiach, gdzie wszyscy są prawie cali z wody używa się nazwisk – Strija wydawała się zdziwiona, a i jej głos mile się odmienił.
– Ale ja nie pochodzę z Realiów. Realia? Co to jest?
– Tak? – mruknęła Królowa, po czym przemówiła głośno – To szpieg. Zamknąć ją! – krzyknęła.
Kilku żołnierzy okrążyło dziewczynę.
* * *
– Gdzie ja jestem? – było to pierwsze pytanie, które zadała sobie Agnieszka. – W pałacowych lochach – była to również pierwsza odpowiedź, której ona sama sobie udzieliła.
W małej celi panowały ciche ciemności. Jedynie kraty błyszczały ogniem.
– Co robić? – myślała Agnieszka. Wyciągnęła z plecaka „Spis potrzebnych zaklęć”, ale mrok nie pozwalał jej przeczytać nawet jednego czaru z księgi mimo jasnych krat.
– Szlaje – wyszeptała, aby nie obudzić strażników śpiących przed wejściem. W dłoni rozbłysło słabe światełko (tego czaru wszyscy trzecioklasiści musieli nauczyć się na pamięć). Dziewczyna otworzyła „Spis…”, jednocześnie jedną ręką cały czas trzymała iskierkę. Oczy zamykały jej się same. Powoli kartkowała strony, ponieważ w książce brakowało spisu treści: „Szybkie uzdrowienie”, „Skrzydła”, „Otwieranie przejść”… O, to to. „Dotknij wejścia,…” O, nie, nie, nie. Spalę się. „Wyzwolenie mocy: Telekineza”. Nie, to za trudne. „Pole siłowe”, „Rozniecanie Ognia”, „Światło”, „Niewidzialność”…No nie! – krzyknęła. Pozostałe kartki zostały wyrwane – No nie! Po prostu świetnie! Po pros…
* * *
Chodziła po pokoju w swoim domu. Obrazy spadały ze ścian, a krzesła przewracały się. Na środku pomieszczenia tworzył się zielony wir, który popychał przedmioty w jej kierunku.
– Ona nie żyje! – szeptały – Ona nie żyje!
Agnieszka wiedziała, że chodziło o jej siostrę. Teraz zrozumiała, że nie mogła wrócić do domu. Musiała odnaleźć Klucz. Już raz zawiodła Zofię.
– Teraz jej nie zawiodę! – powiedziała do mebli. Wtedy obrazy i krzesła wciągnął wir. Zmienił kolor i zniknął. W pokoju został tylko ogromny, drewniany stół, na którym leżała otwarta książka. Wylatywały z niej kartki i…
* * *
– Pi, pi, pi, obudź się! – Neska przetarła oczy. Stały przed nią trzy szare myszy.
– Musisz stąd odejść. Tu jest bardzo niemiło, brzydko i niefajnie – powiedziała myszka z różową kokardką na uchu. – Ja jestem Rózia. Moja siostra, ta z zieloną wstążką to Mango, a ta malutka to Jagoda. Nie ma jeszcze takich wstążeczek jak my, bo jest jeszcze mała i zamiast tego nosi dzwoneczki na szyi, żeby się nie zgubiła.
– Eeeeee – Agnieszka mrugała szybko oczyma – Wy umiecie mówić? A może wypowiedziałam niechcąco jakieś zaklęcie? – odruchowo spojrzała na ręce, żeby sprawdzić, czy nie trzyma w nich czegoś podejrzanego.
– Możemy już stąd uciekusiać. No, chyba, że masz jakieś inne planusie – powiedziała Mango.
– Tak, chyba, chyba! – potwierdziła Jagoda, najmłodsza z myszek.
– Musimy tylko poszerzyć tunel, bo ten, który zrobiłyśmy jest dla ciebie za mały – orzekła Róża.
– Dziękuję, chcecie tosty? – czarodziejka nie wiedziała, jak się odwdzięczyć
– Nie – odpowiedziała Różyczka – Brakuje nam sera. Zły niszczy cały świat i nie mamy co jeść. To jest bez sensu. Um!
– Jesteśmy głodniusie – westchnęła Mango – Pokoniusiasz Złegusia?
– Pokoniusiasz? – powtórzyła Jagódka.
– Spróbuję – dziewczyna zmartwiła się. Komu jeszcze Zły mógł zagrażać? Agnieszka wsunęła się do dziury
– Aaaaaaaaaaaa – krzyknęła, bo tunel był o wiele dłuższy niż się spodziewała, a ona sama leciała wgłąb ziemi z prędkością tinalum.
Jęknęła. Wszystko ją bolało. Po jeździe w tej dziurze urządzonej przez myszy trzeba było rozprostować kości. Krzyknęła bo tuż przed nią znajdowały się Drzwi do Komnaty. Natychmiast pobiegła w tym kierunku.
Komnata…Jak zawsze obojętna na bóle światów…Nowoczesna, a jednak pradawna…Wystarczyło podejść do Drzwi i otworzyć…Ale kamień…Ta obrzydliwa żółć, to chore światło! Wystarczyło tylko popchnąć Wrota…










































sobota, 14 lutego 2015

"Cztery" Rozdział 1: Kora

Rozpoczynam nową serię (mam nadzieję, że się połapiecie w tych trzech historiach) pod tytułem "Cztery". W niej zamierzam szlifować styl, który na razie w niczym nie przypomina diamentu. W tym rozdziale największy nacisk położyłam na opisy miejsc, których wcześniej nie było wcale. Chociaż starałam się jak mogłam, to mogło po prostu nie wyjść. Powiedzcie mi, szczerze, co sądzicie o tym rozdziale i w ogóle o pomyśle ćwiczeń. Na początku chciałam pisać opowiadania, ale przyznaję: nie potrafię pisać krótkich form. Piszcie też w komentarzach nad czym ogólnie powinnam popracować. Miłego czytania!
Rozdział 1: Kora
29.06.2105, środa
Truskawki - ten niepowtarzalny zapach czerwca tym razem nie sprawia mi radości. Jadę samochodem przez zielone pole, okno jest otwarte, a wiatr huczy mi w uszach.
- Zamknij okno, bo się rozchorujesz. Słyszysz? - mama śmieje się jakby wszystko było w porządku.
Kręcę korbką, a szyba wznosi się. Zapieram głową w siedzenie. EGZAMIN.
- Nie martw się, na pewno zaliczysz wstępny, a potem jakoś to będzie. Miejsce jest cudowne, sama widziałaś. Poza tym... jeszcze tylko dziesięć minut i jesteśmy na miejscu.
Jeszcze mocniej wtulam się w fotel. Obok mnie leży ulotka szkoły, do której chcę się dostać. Szkoły moich marzeń. Jednak najpierw muszą mnie do niej przyjąć.
- Wysiadamy!
Kiedy wychodzę z samochodu robi mi się niedobrze, ale to uczucie szybko mija. Przed sobą widzę Akademię Przyrodniczą: stary, choć odnowiony, pastelowo-zielony budynek z ogródkiem i szklarnią. Cztery piętra. Trzy pierwsze przeznaczone do nauki, reszta jako pokoje mieszkalne. Wchodzimy na pierwsze piętro i szukamy sali 35. Na ścianach porozwieszano obrazy: pejzaże i szkice roślin.
- Mamo, popatrz - mówię normalnie, lecz zaraz potem się uśmiecham. - Tam są takie śliczne różyczki!
Co chwilę zmieniam ton głosu: denerwuje mnie to.
- Kochana, nie świruj. Egzamin za dwie minuty, wycisz się trochę.
Wzdycham. Jeszcze nikt nie przyzwyczaił się do mnie, do mojego stylu. Mówią o mnie "psychiczna", a w najlepszym razie nie mówią nic, tylko patrzą się z ukosa. Dlatego chcę być wyjątkowa. Chcę sprzedawać kwiaty i zioła. I dużo wiedzieć - na tyle dużo, żeby ludzie nie zwracali na to uwagi. Do tego jest mi potrzebna Szkoła Przyrodnicza. Jeżeli się dostanę, wrota przyszłości staną przede mną otworem. Ale jeżeli nie...
- Kora Andriejewna, egzamin wstępny! - skrzekliwy głos dobiega z końca korytarza.
Biegnę, a skórzana torba, odrobinę za długa, podskakuje na moich kolanach. Wpadam do sali i siadam na krześle. Komisja składa się z trzech osób.
- Pokaż papiery - mówi staruszka z eleganckim sznurem pereł na szyi.
Jej głos jest jak cukier - szkrzący, lekko dzwoniący i twardy.
- Och, oczywiście - gorączkowo grzebię w torbie, szukam dokumentu, który potwierdza moje predyspozycje. Nie mogę np. mieć padaczki, ani uczulenia na pyłki. Pacam się w czoło. Jak mogłam zapomnieć? Jak mogłam? - Przepraszam, ale zostawiłam je w domu - odpowiadam im najspokojniej jak potrafię, ale w głębi duszy chcę rozpłakać się i wybiec z sali.
- Kontynuujmy test - mówi profesorka w średnim wieku.
Po paru pytaniach z wiedzy najmłodsza, wyglądająca na studentkę nauczycielka łapie mnie za rękę.
- Chodź ze mną na korytarz. To potrwa chwilę.
Wychodzimy z sali.
- Nieważne, co myślą tamte dwie: zdasz wstępne. Jesteś zdolna, ale zżera cię trema. Podpowiem ci coś: większość nie zwraca uwagi na wygląd sali, skupia się, powiedzmy, na twarzach egzaminatorów. A na ścianach są poprawne odpowiedzi.
Na początku wydaje mi się to dziwne, ale wiem, że to moja szansa. Patrzę na nią. Jesteśmy podobne, ona też ma rude włosy i zielone oczy. Starsza wersja mnie.
- Dziękuję.
Wracamy do sali. Nagle wszystko wydaje się wyraźniejsze. Intensywnie zielone ściany, tablice z podpowiedziami.
- Teraz zapytamy cię o motywację. Jak bardzo zależy ci na tym, żeby się dostać do tej Szkoły?
Patrzę na nie z powagą.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby w przyszłości być poważaną. Interesuję się przyrodą - uśmiecham się niekontrolowanie. - Kocham kaktusiki! I kwiatki, pszczółki, drzewka też! Biedroneczki są w kropeczki!


sobota, 7 lutego 2015

"Zaprzysiężeni", Rozdział 2

"Gdzie jestem?" - chłodne powietrze rozbudziło ją natychmiast.
Nastała wiosna dnia, Aiarna wstawała znad horyzontu.
Kwiaty otwierały się, ptaki śpiewały pieśń poranka. Maria zmrużyła oczy i przeciągnęła się. Nocny napad, ucieczka przed siostrą... Zobaczyła białowłosą kobietę wokół której latały fioletowe ogniki. Podniosła się z ziemi.
- Witaj, Alwo! - pomachała ręką.
- O, jesteś - Przywódczyni Zaprzysiężonych podbiegła do dziewczyny. Płomyki zgasły. - Zwykle nie przychodzisz... Polubiłaś naszą drużynę?
Alwa przemówiła z ironią, z wyraźnym wyrzutem. Maria od czterech lat nie pokazywała się na Zgromadzeniach. A teraz powie o stracie jednego z dwunastu najcenniejszych kamieni w całej Nyi, w całym kraju, w całym ich świecie. Ale czemu miałaby się wstydzić? Przecież nic złego nie zrobiła!
- Ktoś zabrał mój Kamień - wypaliła.
Alwa zamarła.
- Niebieski Kamień? Że... Kto?
- Ktoś go ukradł. Posłuchaj mnie: byłam przy tym. Wszedł do mnie przez okno. Uciekłam, pobiegłam do was.
Czarodziejka zmarszczyła brwi.
- Jest szósta. Spotkanie za sześć godzin. O której to się stało?
- Gdzieś... między pierwszą a trzecią.
Przywódczyni spojrzała na przyleśne drzewa, które osłaniały miejsce spotkań.
- Nie zdążymy.
- Czyli wszystko stracone?
- Jeszcze nie.
Skupiła się. Mleczno-błękitna mgła krążyła wokół jej głowy niczym aureola, rozdzieliła się na dziesięć części, a każda z nich pomknęła w innym kierunku.
Maria otworzyła szeroko oczy. Uwielbiała czary Przywódczyni, ich wizualną niezwykłość, a także świadomość, że wszystko dzieje się na prawdę.
- Powinni być za pięć minut - czarodziejka uśmiechnęła się.
- Wszyscy? Jak to zrobiłaś?
Alwa spojrzała na dziewczynę z ukosa.
- Pokażę ci, jak to działa. Najpierw wysyłam telepatyczną wiadomość do wszystkich Zaprzysiężonych. Mają pięć minut, żeby odpowiedzieć. Jeżeli w tym czasie powiedzą "tak", wysyłam ich w to miejsce.
- Za pomocą portalu czy punktów przenoszenia?
- Tego drugiego. Niedawno dowiedziałam się, że tworzenie prortali w końcu wykończy osobę, która czaruje, ale także tego, kto jest przenoszony. Lepiej korzystać z punktów... - białowłosa zerknęła na dziewczynę, która z uwagą przysłuchiwałasię mini wykładom o magii. - Na prawdę cię to jeszcze interesuje? Widziałam cię poraz ostatni cztery lata temu. Potem odeszłaś, a to właśnie był czas, kiedy wszyscy wasi mistrzowie umierali... Spotkałaś dwóch nowych: Ygerna i Eimono. Pamiętasz ich? No właśnie, tak poza tym, Werdżilla umarł. Stary Werdżilla! Miał wtedy sto dziesięć lat, bardzo dużo jak na Zaprzysiężonego... Co do Ygerny... nigdy cię nie polubiła, o ile pamiętasz, Eimono zresztą też nie. Ygerna, kiedy ostatni raz siedziałaś z nami przy wieczornym ognisku (wtedy zasnęłaś nad kiełbasą, pamiętasz to jeszcze?): "Ona nas zdradzi, mówię wam. Ucieknie i zostawi nas na lodzie." W pewnym sensie tak się stało... Ach... stary Werdżilla... on nie żyje. Jego następca, On, niedawno do nas dołączył (co za imię!). Proszę cię, Mario, w imię naszej przyjaźni... Nie denerwuj go za bardzo.
- Wiesz, że nie wchodzę w drogę ludziom typu Ygerny i Eimona - oczy Marii wyrażały głęboką pogardę. - Jak mogłaś pomyśleć coś takiego?!
- Nie to mam na myśli. On był jednym ze sług Bezimiennego... No wiesz, są z nim problemy dydaktyczne. Mamrocze przez sen coś o jakiejś przyjaciółce, którą zostawił po drugiej stronie... Mówiłam ci o tym? Nieważne, musieliśmy otworzyć pole siłowe, żeby go STAMTĄD wydobyć. No i najważniejsze: nie może pojąć, że nie wolno mu czuć.
Maria skrzywiła się. Ze wszystkich zasad panujących u Zaprzysiężonych tej nienawidziła najbardziej. Ale Alwa znowu zaczęła mówić.
- A wiesz, co chciałam ci powiedzieć? Odkryłam niedawno kwiat, myślę, że cię zainteresuje.
- Nie ma kwiatu, którego nie kojarzę choćby z nazwy - Maria uśmiechnęła się. - Dziewanna opowiadała mi o wielu kwiatach. Dziewanna; moja przyjaciółka.
- Przyjaciółka... - mruknęła Alwa.
Nie spodziewała się, że dziewczyna utrzymuje z kimkolwiek zażyłe kontakty, uważała ją raczej za typ samotniczki, która boi się siebie: swojego daru, swojego Kamienia, który przepowiadał przyszłość.
- Ten kwiat jest bardzo popularny w okolicach Drugiego Lasu i Gór Tirdorinu, ale gdzie indziej trudno go znaleźć.
- Tirdorin... To tak daleko... - Maria odwróciła głowę w stronę wschodzącej Aiarny. - Nikt tam nie był od tysiąca lat, mamy dostęp jednie do gór.
- To prawda. Nyę ochrania pole siłowe, ale przez to nie mamy kontaktu z innymi krajami. Niestety, Bezimienny czyha na nas od strony południa i zachodu. Nie możemy zdjąć pola.
- Czyli jesteśmy zupełnie bezpieczni i ci cali Zaprzysiężeni to kłamstwo?
- Teoretycznie tak. Ale pojedyńcze osoby po stronie Bezimiennego co jakiś czas przekraczają tę granicę. Dopiero dwa miesiące temu dowiedzieliśmy się o łączniku, nowym wynalazku Bezimiennego. Przykładasz łącznik do pola siłowego i otwiera się przejście.
- Nie byłoby lepiej zdjąć to całe pole siłowe? Moglibyśmy wtedy przynajmniej poprosić Tirdorin o pomoc, a tak siedzimy w Nyi jak w klatce, w dodatku Bezimienny może ją otwierać kiedy chce.
- Nie do końca - czarodziejka zamyśliła się. - Bezimienny produkuje różne modele łączników, lepsze i gorsze. Najlepszy niweluje 3×3 metry pola w cztery dni, najgorszy nawet w dwa miesiące.
- Nie moźe po prostu podpiąć się w kilku miejscach naraz?
- Zależy jakiego modelu używa. Zły model - nie może. Dobry - może, ale tylko w dwóch. A, te kwiaty. Trochę zboczyłam z tematu. Nazywają się rozeiami. Kielich rozeiami jest wielkośći... wielkośći maku, lecz rośnie przy ziemi, nie ma długiej łodygi. Posiada siedem płatków w różnych kolorach. Każdy kolor ma inne zastosowania. Czerwony płatek (podobnie jak każdy inny) trzeba pokruszyć na drobne kawałki i zasuszyć, aby długo utrzymywać jego właściwości. Odpowiednio zakonserwowany może wytrzymać nawet rok! Jeżeli natrze się nim twarz osoby pogrążonej we śnie, kiedy ta się obudzi zakocha się w pierwszej osobie, którą ujrzy. Stan zauroczenia trwa równo trzydzieści dni. I nie ma na to ŻADNEGO antidotum. Pomarańczowy płatek daje szczęście.
-To dlaczego nie używasz go zawsze? Ile bym dała, żeby choć raz być w pełni szczęśliwą!
- Mario, kochana... to nie do końca tak działa. Chodzi o szczęście jako powodzenie, a nie jako radość. Zbyt dużo takiego sztucznego szczęścia odwraca od rzeczywistości. Żeby pomarańczowy płatek zadziałał, trzeba wetrzeć go w dłonie, dokładnie szczyptę, a szczęście będzie trwało całą dobę. Lepiej nie używać pomarańczowego płatka częściej niż raz na pół roku. Żółty płatek lśni. Kiedy rośnie na rozeiami działa przez cały czas, lecz gdy się go zerwie może błyszczeć tylko przez siedem dni. Jest jednak na to sposób: zasuszyć i pokruszyć na drobne kawałki. Wtedy przestaje świecić do czasu, aż się go uaktywni. Można to zrobić następująco: szczyptą potrzeć koniuszki palców, te będą świecićprzez tydzień. Mam tutaj jedno zastrzeżenie: otóż świecące palce trudno zamaskować, więc żółtego płatka używaj rozważnie! Zielony płatek uzdrawia z każdej, nawet najgorszej choroby. Tu również należy zakonserwować płatek, natrzeć nim ręce i położyć na ciele chorego. Wyzdrowieje w ciągu trzech minut! Niestety, ma to jedną wadę: nie można uleczyć samego siebie. Niebieski płatek sprowadza dzień, granatowy noc. Oba działają podobnie. Trzeba oczywiście zasuszyć i pokruszyć, następnie nałożyć trochę pyłu na ręce i powiedzieć: "Powstań, Aiarno, znad horyzontu, wzywam cię" albo "Upadnij, Aiarno, skryj się przed światem, żegnam cię". Fioletowy płatek wywołuje siedmiogodzinny sen, tak głęboki, że nie można się z niego obudzić. Metoda zakonserwowania jest ta sama co w pozostałych sześciu płatkach, teraz działanie: musisz nałożyć szczyptę na rękę, dmuchnąć na nią i powiedzieć: "Śpij, śnij, nie obudź się". Wtedy osoba o której pomyślisz zaśnie - Alwa dała Marii jeden ze swoich pasków, do którego było przyczepione osiem małych woreczków, każdy w innym kolorze. - To dla ciebie. Po pięć szczypt na każdy płatek plus siedem myśli telepatycznych.
- Na prawdę dziękuję. Zbierałaś to tak daleko stąd... Zatrzymaj to sobie...
- Nie! - czarodziejka zmarszczyła brwi. - Nie daję tych prezentów tylko dlatego, że mi się chce. Nie masz Kamienia, nie masz następczyni, nie potrafisz walczyć! Jeżeli zginiesz bez następczyni Dynastia Błękitnego Kamienia przepadnie i będzie nas tylko jedenastu! Więc słuchaj mnie, bo nie tylko jestem twoją Przywódczynią, ale też Nya jest zagrożona!
- Przepraszam - Maria spuściła oczy.
- Nic nie szkodzi. To ja przepraszam. Poniosło mnie po prostu. O, patrz, pierwsi już się pojawiają. Widzisz? Jest Ygerna, Eimono, Nik, Rin i Sigma...
- Sigma? Nik? Rin?
- Później ich poznasz. Diana, Tamara, Beryl i... On!
- Kto?
- On!
- Jaki on?
 - On! Tak ma na imię!
- Aha... Ten On. Nie spodziewałam się. Tylko wiesz, niezbyt orientuję się w tym nowym składzie... Ygernę kojarzę. Eimona też. Ale Nik, Sigma...
- Nie martw się, przedstawię cię naszej grupie. Chodźcie, kochani! - pomachała ręką.
Zaprzysiężeni usiedli w kręgu na trawie. Dlaczego Przywódczyni kobiet użyła telepatii, żeby ich przywołać? Przecież minęła dopiero szósta, a zebranie było sześć godzin później.
- Gdzie jest Przywódca? - pytała męska część grupy.
- Dlaczego jesteśmy tu tak wcześnie? - krzyknęłą Ygerna, niezadowolona, że Alwa obudziła ją ze snu; Ygerna wróciła do domu o trzeciej nad ranem i liczyła na sen dłuższy niż zazwyczaj.
Krzyk narastał.
- Cisza - rozgrzmiał głos Przywódczyni. - Nie mamy czasu na kłótnie. Kiedy nie ma Skały, kiedy nie ma Przywódcy, ja przewodzę również męskiej części grupy. W tym momencie macie słuchać moich rozkazów. Dziś w nocy ktoś napadł na Marię w jej domu. Uciekła, ale zabrano jej kamień. Musimy zrobić dwie rzeczy: złapać złodzieja (co jest oczywiste) i przetransportować Marię do Seriklonu, stolicy i poprosić królową o miejsce na zamku. Wiecie, mam nadzieję, dlaczego. Jeżeli ktoś zabije Marię, Dynastia Błękitnego Kamienia zginie. Podzielimy się na dwie grupy. Jedna uda się z Marią do Seriklonu, druga zajmie się pościgiem. Chwileczkę, muszę się zastanowić kto ma z kim iść. Do pościgu muszą iść osoby silne, wytrwałe i szybkie w nogach.
- My się nie rozstajemy - rudowłosa Rin objęła ramionami swojego brata i jego przyjaciela. - Nie rozdzielisz nas.
- Nawet nie zamierzałam. Wy troje nadajecie się idealnie. Pójdą z wami także Przywódca, Ygerna oraz Diana.
- Moment - zaprotestowała Diana. - Niedawno dowiedziałam się o pewnej chorobie, okyma... to dość zawstydzające i chcę o tym porozmawiać w cztery oczy z Alwą - podeszła do Przywódczyni. - No wiesz co? - szepnęła z wyrzutem. - Wiesz, że ja i On... nie chcemy iść osobno. Jesteśmy przyjaciółmi, powtarzam; tylko przyjaciółmi. Wiem, co TY o tym myślisz, ale... - Diana spojrzała wymownie na czarodziejkę. - Plotkowałaś o tym? Komu powiedziałaś?
- Tylko jednej osobie, Marii.
- Tej Marii? Marii, która opuściła was cztery lata temu z powodu jakiejś błahostki? Po prostu... Jesteś beznadziejna.
- Czekają na nas. Dobrze, pójdziesz z Onem, ale nie licz więcej na moją życzliwość - białowłosa czarodziejka odwróciła się. - Czyli w porządku, tak? Wyczaruję dla pogoni trochę jedzenia i ruszamy w drogę. Tamara, ty też idziesz do pogoni.
- Ja też mam zastrzeżenia - odezwała się Ygerna. - Jestem zmęczona, położyłam się spać o trzeciej w nocy z powodu misji, obudziłam się o szóstej również z powodu misji więc nie mogę gonić teraz złodzieja!
- Dobra, Ygerna idzie do Seriklonu, a Eimono do pogoni! I już żadnych dyskujsji! - skupiła się i przed nimi pojawiło się sześć ciężkich worków. To dla pogoni.
Alwa skupiła się jeszcze bardziej i przed nimi pojawiła się zaspany mężczyzna.
- Jeszcze pięć minut...
- Ty spałeś - Przywódczyni oburzyła się. - Dobra. Nie mamy już czasu. Grupa pogoni: Skała, Rin, Sigma, Tamara, Eimono i Beryl pójdą w kierunku... Jak myślisz, Nik, gdzie zmierza włamywacz? - spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
- Musicie przejść przez Hwank, pola i ominąć jeziora Kiu. Wtedy na pewno nie zabłądzicie. A jak nie będziecie wiedzieli, gdzie iść wyślijcie myśl telepatyczną. Ostatnio Alwa dała wam cały zapas.
- Słyszeliście? - krzyknęła Alwa. - Macie iść tak jak chce Nik. Skało, po drodze ci wyjaśnią o co chodzi. Ruszajmy!