Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale cóż, wczasy to wczasy. Tymczasem rozpoczynam nową serię (co nie znaczy, że tamtą porzucam) pod tytułem Zaprzysiężeni.
Rozdział 1
Noc okryła niebo płaszczem w białe kropki. Maria uśmiechnęła się słabo do gwiazd. Tylko u niej paliło się światło. Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Czy nie warto choć na kilka godzin zapomnieć o przekleństwie, które leżało na mocnym stoliku?
"Nie jesteś już małą dziewczynką, masz dwadzieścia cztery lata, pora skończyć z koszmarami" - tłumaczyła sobie.
Nadeszła pora wspomnień, strasznych i cudownych. Rozlany sok wiśniowy zamienił się jak w kalejdoskopie w kałużę krwi Mistrzyni... Jak ona się nazywała?
"To było dawno. Musisz zapomnieć, albo nie wytrzymasz do jutra." - szeptał głos w głowie.
Doradzać zawsze łatwo. Ale pomagają tylko przyjaciele. Właśnie. Jak się ma Dziewanna? Z osób, z którymi rozmawiała bez obawy, że coś wypapla pozostała tylko ona. Na siostrze nie mogła polegać od ośmiu lat; nie mogła polegać na kimś, kogo okłamywała każdym ruchem. Wpatrzyła się w gwiazdozbiór Nożownika. Jak ludzie widzieli w kupce świateł człowieka, rzemieślnika? Fantazja. Rzecz, w którą los ją nie wyposażył. "Musisz mieć jakiś talent, może jeszcze go nie odkryłaś?" Cała Dziewanna. Gorąco jej serca roztopiło wewnętrzny lód. Łza pociekła po policzku Marii.
Leżący na nocnym stoliku bladoniebieski klejnot zamrugał niczym gwiazda.
"Nie teraz" - pomyślała. - "Nie o pierwszej w nocy."
Sygnał powtórzył się.
"Mówiłam, że nie teraz."
Brunetka zorientowała się, że stoi przy kamieniu i dotyka go, bierze do ręki... Natychmiast zasłoniła oczy. Odgłos przewracających mebli działał jak muzyka. Niby niema, a wiadomo o co chodzi. Przerażenie. Strach. Groza.
"Nie. Nie obchodzi cię to." - irytujący rozum, tym razem miał rację.
Kilka chwil w nieobecnym milczeniu, obserwowanie myśli przepływających z tematu na temat aż wreszcie odurzenie rzeczywistością
"Kim jesteś?" - zadawała to pytanie każdej nocy. - "Jesteś Zaprzysiężoną. Ale kim właściwie jest Zaprzysiężona? Jedną z dwunastu osób, które przepowiadaja przyszłość za pomocą swoich kamyków. Czyli pozostała jedenastka jest tą samą osobą co ty? Nie, ja nie uważam, żeby uczestnictwo w tym czymś było wielkim zaszczytem. A oni tak uważają? No... chyba tak, oni chodzą na .te swoje Zgromadzenia i w ogóle... Właśnie, najbliższe już jutro. Pójdziesz? Nie. Pora spać."
Zgasiła światło.
Trzy wilki biegną. Gonią mnie. W pośpiechu przemierzam las, ciemny i straszny. Wiatr hula między drzewami, które próbują mnie zatrzymać. Gałęzie raz po raz chłostają po twarzy. Nie zatrzymuję się. Mój klejnot wisi na czole pierwszego wilka. Prowadzi go, wie gdzie skieruję kroki. Zwierzęta przybliżają się. Nie wytrzymam. Kilka metrów ode mnie biegnie czarnowłosa kobieta. Nie ucieka przed wilkami. Podąża za mną. Czuję się bezpieczniej.
- Chcę tylko klejnotu - mówi.
Patrzę na dłoń, widzę bladoniebieski kamień, który wyślizguje mi się z dłoni. Po chwili ląduje w dłoni nieznajomej. Tracę ją z oczu. Letnia noc wiruje, wciąga mnie w swoje niezrozumiałe ruchy, tańczę razem z nią. Pomogła mi. Uciekłam.
Idę z jakimś facetem leśną drużką. Kolorowe liście kładą się przed nami niczym dywan. Trzymamy się za ręce, zachodząca Aiarna otwiera podniebne sfery czerwieni, różu i fioletu. Jego niebieskie oczy błądzą i omijają mnie. Blada twarz spogląda z największym wstydem. Rumieni się. Spogląda na mnie i znów odwraca głowę.
- Diano... - zaczyna. - Chciałbym ci coś powiedzieć... Tylko proszę, nie zrozum mnie źle...
Jak to: Diano! Zataczam się, maleję, spadam w dół...
Wilki. Znowu mnie doganiają. Pędzę co sił w nogach, czuję ich gorące oddechy...
-Proszę, nie zrozum mnie źle. Chciałbym ci powiedzieć, że...
Przewracam się. Uderzam głową o kamień.
- Kocham cię, Diano.
Wilki. Stoją nade mną. Powoli rozrywają na strzępy, rozkoszują się smakiem ciepłego mięsa...
"To tylko sen, Mario, uspokój się."
Dziewczyna szybko oddychała. Usiadła na łóżku. W ciemnościach czaiły się potwory. Zapaliła światło. Strachy odeszły, jakby wyparowały, jakby nigdy nie pojawiły się w pokoju brunetki. Wyjrzała przez okno. Niebieskie oczy prześlizgiwały się po oświetlonych latarniami ulicach. Skamieniała. Słyszała chrobotanie, coś przesuwało się po ścianie budynku. Spojrzała w dół. Czarny cień wędrował w kierunku jej okna. Stała w bezruchu. Azalia. Siostra. Może jej się coś stać!
"Uspokój się. Azalii nic się nie stanie. Chcą tylko ciebie."
Potykając się o krzesła Maria zerwała się na nogi i pobiegła, ile sił w nogach. Drewniane schody skrzypiały pod jej stopami. Z pokoju dobiegł brzęk tłuczonego szkła i łomot przewracanych mebli. Dziewczyna znalazła się na świeżym powietrzu. Cisza i samotnośc letniej nocy napawała ją lękiem, więc ukryła się w cieniu domu. Chwilę później z budynku wyszedł włamywacz. Rozejrzał się i zniknął w mroku.
"Czego on chciał? Na pewno dostał to, inaczej by nie wyszedł. Może spanikował. Tak czy inaczej, trzeba zajrzeć, żeby zobaczyć, co zabrał. A jeżeli to czarodziej?"
Widziała już ich moc i iluzje; mógł stworzyć swoją niematerialną replikę, żeby zwabić ją do środka.
"Nie będziesz teraz stała i myślała."
Każdy krok okazywał się karkołomnym wysiłkiem, wreszcie wychyliła się z cienia i cicho zamykając drzwi wbiegła do domu. Stare schody skrzypiały niepokojąco. Dotarła na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jej pokój. Z pomieszczenia wydobywał się ostry blask lampy. Po pokoju krzątała się postać. Nie obawiała się, że ktoś ją dostrzeże: widocznie każdego nie-czarodzieja mogłaby sprzątnąć z powierzchni ziemi. Zauważyła Marię. Niewyraźny cień zbliżył się. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć.
- Ćśśś... uspokój się.
- Azalia! Przestraszyłaś mnie.
Maria starając się nie zwracać uwagi na siostrę przeszukiwała pokój; tajemniczy włamywacz musiał przecież coś zabrać. Inaczej szukałby jej. Spojrzała na nocną szafkę. Brakowało istotnej rzeczy. Przez myśli prześwitywały mgliste obrazy; jedna z Zaprzysiężonych, kobieta o białych włosach mówiła: "Jest błękitny jak twoje oczy".
Piorun odpowiedzi poraził dziewczynę. Kamień. Zabrał kamień.
- Coś ci się stało? - czarnowłosa siostra ziewnęła. - Dlaczego jest bałagan? Co ty robisz?
- Ktoś nas napadł - Maria wpatrzyła się w siostrę. - Mam parę spraw do załatwienia. Muszę iść.
Ostentacyjnym ruchem wzięła butelkę wody, pół bochenka chleba i dwa jabłka oraz spakowała rzeczy do modrego plecaka. Drzwi zamknęły się za nią.
Azalia wybiegła w szlafroku na ulicę i nawoływała ją, ale nie usłyszała odpowiedzi.
Maria pędziła przez ciemne uliczki. Zbliżała się na skraj miasteczka. Jej gardło błagało o wodę. Nie dawała już rady.
Dotarła na skraj Hwanku, przed nią rozciągał się Pierwszy Las: miejsce spotkań Zaprzysiężonych. Podczas każdego pierwszego poniedziałku miesiąca o godzinie dwunastej grupa spotykała się, dzieliła doświadczeniami i ustanawiała, co robić dalej.
Sześciu mężczyzn, tyle samo kobiet. Po jednym szefie dla obojga płci. Odczytywanie przyszłości z kamienia. Po co wybrała pakowanie się w takie bagno? Poprawka. Nie wybierała. Ją wybrano.
"Mówiłaś, że nie przyjdziesz. Co cię natchnęło?" - irytujący głos rozumu.
"Nie mam klejnotu, wiesz jakie to dla nich ważne."
"Nie mogłabys po prostu olać sprawy?"
"Nie. Rozmowa skończona."
Ciemność znużyła dziewczynę.
"Najwyższy czas się trochę przespać"- ostatnia wyartykułowana przez nią myśl rozbrzmiała na skraju lasu równo z cykaniem świerszcza.