sobota, 13 lutego 2016

"Pięć do odstrzału" Rozdział 1

Podobno kiedyś, bardzo dawno temu czarodzieje cieszyli się szacunkiem w Złotym Mieście. Co noc dzielili się mocą z innymi, wystrzeliwali w powietrze słupy ognia i wody, zachwycali grą świateł i tańczyli w powietrzu, a widzowie klaskali.
Później, nie wiadomo skąd pojawił się człowiek, który kazał zabić wszystkich czarodziejów, a ludzie posłuchali go. Większość wtedy zginęła, a pozostali ukrywali się w Złotym Mieście. Szło im to dość dobrze, skoro ja, czarodziejka i córka czarodziejki żyłam, przynajmniej na razie.
Teraz czekałam na śmierć: za kilka dni nastąpi szczyt, a wtedy policja dowie się, kim jestem.
Szczyt to okres w życiu czarodzieja w którym zdolności magiczne gwałtownie rosną. Władca miał wykrywacze magii, słabe, ale lokalizacja czarodzieja w stanie szczytu nie była dla nich tajemnicą.
Powinnam uciec dwa lata temu, kiedy część muru okalająca Złote Miasto rozpadła się. Ale zwlekałam. Przez dwa lata, niby to przekazując wiadomości i zajmując się ważnymi sprawami nie mogłam zdobyć się na ucieczkę. Myślałam kiedyś, że miałam ważny powód, skoro podświadomość powstrzymywała mnie przed tym. Chyba stało się tak ze względu na Leda. Zawsze miałam do niego słabość, mimo, że się mnie bał.
Miałam za swoje. Trzeba go było zostawić, samego czy nie. Poradziłby sobie, a nawet jeśli, czemu miałoby mnie to obchodzić. On mnie nie lubił: nie wydałby mnie, ale gdybym została złapana przyglądałby się z uśmiechem.
Siedziałam na łóżku patrząc na zasłonięte okno i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Gdy spojrzałam na zegarek usłyszałam wołanie.
- Ornatt? Ornatt, jesteś tam?
To był Led. Na pewno Led. Trzeba mu otworzyć. Westchnęłam. Ciężko jest z ludźmi, którzy boją się otwierania drzwi. Już miałam wstać, ale nagle zmieniłam zdanie. Jeśli mu zależało, żeby mnie spotkać, niech sam wejdzie.
- Gdzie ty byłaś?! Wiesz w ogóle, w jakim jesteś niebezpieczeństwie, co ci się może stać?
- Nie becz. Ostatecznie to nie ty umrzesz.
- Ale ja... Ale ty... Wszyscy będą tego żałować!
- Bezsensowny argument. Ale nadaje się na pogrzeb - dodałam, żeby go udobruchać. - Tak, wiem. Bardzo ci przykro i tak dalej, chyba jednak powinieneś już iść. Krążył dookoła pokoju z zaciśniętymi pięściami. W końcu stanął przede mną. Nie patrzyłam na niego, ponieważ wiedziałam, że jego twarz przedstawiała głęboki smutek, a ja miałam już dość głębokiego smutku. Sądziłam, że będzie opowiadał o żalu nade mną lub rozklei się już totalnie. Zamiast tego powiedział:
- Mam tego dosyć. Nie będę już dłużej na to pozwalać. Chcę ci na prawdę pomóc. A ty... ty chyba uważasz mnie za swojego wroga! 
Uśmiechnęłam się.
- Chyba masz dość krótką pamięć. Nie wiesz, w co się pakujesz, ale skoro chcesz mi pomóc...
Wyjaśnił mi swój plan, a ja zastanowiłam się przez chwilę. I, po chwili namysłu zgodziłam się.

3 komentarze:

  1. Skomplikowana relacja pomiędzy Ornatt, a Ledem. Ona uważa, że on jej nie lubi, że cieszyłby się z jej śmierci. On z kolei mówi, że żałowałby jej śmierci i chce jej pomóc. Skoro Ornatt wie, że on chce jej śmierci, to dlaczego mu zaufała? Chyba, iż coś pogmatwałam. Wracając - uczucia tej dwójki są dużym znakiem zapytania. Co nimi kieruje?
    No cóż... Czekam na ciąg dalszy
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brakuje mi opisu jak to się stało, że tak łatwo dało się wybić ludzi, mających niezwykłe moce na zawołanie. Poza tym - może być.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się interesująco.
    Akcja biegnie naprzód, ciekawi mnie relacja tej dwójki.
    No nic, mam wiele pytań.
    Odpowiedzi uzyskam pewnie w kolejnych notkach.
    Pozdrawiam!

    W wolnej chwili zapraszam do siebie:
    http://zapomniana-partytura.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Proszę o:
<brak hejtów, trolli itd.
<jeżeli chcesz polecić swojego bloga, najpierw skomentuj któryś z moich wpisów, na końcu zareklamuj się.
<komentarz, którego autor nie zastosuje się do moich zasad zostanie usunięty!!!